Ad Philippians 2:5-8
Oto sam tekst w przekładzie Biblii Gdańskiej:
Philippians 2:5: Tego tedy bądźcie o sobie rozumienia, które było i w Chrystusie Jezusie.
Philippians 2:6: Który, będąc w kształcie Bożym, nie poczytał sobie tego za drapiestwo równym być Bogu,
Philippians 2:7: Ale wyniszczył samego siebie, przyjąwszy kształt niewolnika, stawszy się podobny ludziom;
Philippians 2:8: I postawą znaleziony jako człowiek, sam się poniżył, będąc posłusznym aż do śmierci, a to śmierci krzyżowej.
Popularna, czytaj katolicka interpretacja tego tekstu, mówi o kenozie Chrystusa, czyli „ogołoceniu się” preegzystującego boskiego bytu ze swych duchowych atrybutów, a następie wcieleniu się w takiej postaci w ludzką postać.
Kluczowym dla uzasadnienia takiej interpretacji fragmentem tekstu jest zwrot Który, będąc w kształcie Bożym, paradoksalnie interpretowanym jako dowód na przedludzkie istnienie Chrystusa - boskiego bytu, który przyjął człowieczeństwo w akcie wcielenia się.
Kardynalny błąd zawarty w takiej interpretacji tekstu wynika wprost z nieudolnego zastosowania techniki egzegetycznej, ignorując kontekst szerszy ustanowiony w pierwszym wersecie tego fragmentu Biblii gdzie czytamy: „Tego tedy bądźcie o sobie rozumienia, które było i w Chrystusie Jezusie.”
Wynika z niego bezsprzecznie, że płaszczyzną „zrozumienia” treści tekstu, jest odniesienie go bezpośrednio do osoby Jezusa Chrystusa - człowieka namaszczonego przez Boga, a więc tylko i wyłącznie do tego aspektu jego jestestwa jaki ogranicza się do Jego życia w ciele.
Jest to tym bardziej oczywiste gdy uświadomimy sobie, że jakiekolwiek inne domniemane konotacje omawianego tekstu, które odnosiły by się do innej niż ziemska płaszczyzna Jego istnienia, nieuchronnie czynią zalecenie apostoła Pawła, skierowane wszak do stricte ziemskich bytów, absolutnie niewykonalnym, jałowym, bezmyślnym.
Z powyższego widać dostatecznie jasno, że aby nadać interpretacji katolickiej pozorów poprawności, jej autorzy muszą uciekać się do niczym nieuprawnionych wybiegów manipulacji tekstem.
I rzeczywiście widać te zabiegi w terminologi języka teologicznego stanowiącego fundament katolickich dogmatów wiary, w którym aż roi się od życzeniowej żonglerki słownej.
Definicja słownikowa terminu kenoza według internetowej Encyklopedii Wikipedia podaje, że takie oto jego znaczenie: Kenoza (gr. κένωσις, kénōsis = "ogołocenie") – pojęcie w teologii chrześcijańskiej interpretujące wcielenie jako dobrowolne, zbawcze uniżenie się Chrystusa, będące wyrazem woli Chrystusa-Boga
Czytając te słowa w kontekście nauki apostolskiej czytelnik, ogłupiony tą pseudowiedzą płynącą z teologii katolickiej (nie chrześcijańskiej – chrześcijanie tak nie myślą, to raczej katolicy zabiegają o to aby stworzyć wrażenie że pojęcia katolickie i chrześcijańskie, są równoznaczne), powinien rozumieć, że apostoł Paweł wzywa chrześcijan do tego ,aby się stali Chrystusami-Bogami, następnie się ogołocili ze swej boskości i wcielili w swoje własne ciała i tak „mieli o sobie takie zrozumienie jakie było w Chrystusie Jezusie.”
Zwracam uwagę czytelnika, że aby „uwiarygodnić” te teologiczne brednie, katoliccy teologowie musieli wcześnie przetransponować jasno zdefiniowany w tekście biblijnym byt ziemski do stanu pre-egzystencji, zmieniając Jezusa Chrystusa o którym mówił apostoł Paweł w „Chrystusa-Boga”.
Stąd w teologii katolickiej, która w rzeczonej kwestii powołuje się bezwstydnie na tekst Biblii Philippians 2:7 nie ma ,w odróżnieniu od kontekstu biblijnego z Philippians 2:5, odniesienia do osoby Chrystusa Jezusa.
Jezus Chrystus, człowiek z krwi i kości (patrz Luk 24:39) o którym pisał apostoł Paweł, zostaje zastąpiony w teologi katolickiej na baśniową postać „ Chrystusa-Boga” której, po dokonaniu tej magicznej przeróbki, można już teraz przypisywać dowolne atrybuty w tym życzeniową pre-egzystencję.
Teologowie katoliccy zadbali o to aby przedstawić swoje wymysły w postaci w najwyższym stopniu zakamuflowanej tak aby oczywisty fałsz zawarty w tym dogmacie uczynić nierozpoznawalnym dla prostodusznych wiernych.
Ale nawet i tak misternie zakamuflowane kłamstwo nie ukryje się w gąszczu totalnego bezsensu jakim musi, z natury tego procederu być otoczony.
Analizując „logikę” definicji kenoza, czytamy że jest to „pojęcie interpretujące wcielenie jako dobrowolne, zbawcze uniżenie się Chrystusa .”
Abstrahując od tego, że nie ma tu już mowy o Jezusie, i że Biblia wyraźnie mówi o przyjściu Jezusa w ciele, a nie Jego wcieleniu się (to następny przekręt teologi katolickiej) zwracam uwagę na fakt, że tak postawione zagadnienie czyni akt kenozy niezgodnym z naturą rzeczy (zaraz to wyjaśnię), zależnym jednocześnie od równie niezgodnego z naturą rzeczy procesu, który dodatkowo nie może być określony w czasie i z tej racji musi być postrzegany jako nie zaistniały.
Po pierwsze, teologowie katoliccy odchodzą od zwykłego tłumaczenia słowa kenoza, uciekając się do „interpretacji” tego niezłożonego w swej treści pojęcia. W tej ichniej interpretacji zwyczajne ogołocenie się, oznacza… wcielenie się.(sic)
Próbując podążać za takim „pojęciem” teologi katolickiej wyobrażamy sobie, że katolicki Chrystus-Bóg, ten pre-egzystujący duchowy byt, podejmuje świadomą decyzję o ogołoceniu się ze swych boskich atrybutów/kształtu Bożego jeszcze w rzeczywistości duchowej, patrz Philippians 2:6.
To powstaje pierwszy problem, ponieważ różnica pomiędzy bytem duchowym i bytem cielesny polega na doskonałej jednorodności ontologicznej bytu duchowego w odróżnieniu od bytu ziemskiego, którego natura charakteryzuje się swoistym dualizmem wynikającym z materialnego i duchowego „budulca” tego bytu.
Ten stan rzeczy przedstawia niemożliwą do pogodzenia wewnętrzna sprzeczność w katolickim „pojęciu” sława kenoza z kilku przyczyn a mianowicie:
1. w przypadku bytu duchowego nie może być mowy o jakiejkolwiek innej formie jego istnienia jak tylko jego naturalnej formie, a co za tym idzie, że żaden byt duchowy nie może w jakikolwiek sposób zmienić swojej formy bez nieuchronnej i najprawdopodobnie nieodwracalnej utraty swojej natury, co w przypadku tego rodzaju bytu oznacza de facto jego unicestwienie jeszcze w rzeczywistości duchowej.
2. zmiana formy istnienia bytu duchowego (przyjmijmy na chwilę, na potrzeby tego argumentu, że taki stan rzeczy jest w ogóle możliwy) jako realne zdarzenie, posiada swoje współrzędne czasu i przestrzeni, nie w kontekście teorii relatywistycznej, lecz w kontekście przyczynowości i jej skutków. Logicznie poprawna chronologia zdarzeń wspomnianego procesu potwierdza, że skutkiem takiego zdarzenia musiałoby być samounicestwienie się tego bytu jeszcze w rzeczywistości duchowej, skąd wynika bezwarunkowa nieudolność realizacji aktu wcielenia się, bo wcielenia się czego?
3. ponieważ nie ulega najmniejszej nawet wątpliwości to że sama decyzja o dobrowolnym ogołoceniu się musiała zaistnieć zanim do jej realizacji doszło, wobec tego katolickie pojęcie „interpretujące wcielenie” jako kenozę, jest logicznie sprzeczne (czyżby wynikało to z nieuctwa katolickich teologów, oj chyba nie) bowiem sugeruje, aby rozumieć przyczynę (decyzję ogołocenia się) jako skutek procesu (wcielenie) w tak interpretowanym pojęciu.
Rozwikłanie wszystkich ontologicznych aspektów tej katolickiej baśni o wcieleniu się bytu duchowego wykracza poza ramy tego ogólnego opracowania, dlatego już na koniec przypomnę jeszcze, że poza przyzwalającym lub zniewalającym przebywaniem ducha [nie mylić z osobą duchową] w ciele innych osób, nie są znane Biblii przypadki przebywania osobowych bytów duchowych w ciele człowiek.
Z ontologicznego punktu widzenia taki przypadek należałoby rozpoznać jako byt dwuosobowy - przypadek bezsprzecznie patologiczny.
Powyższe rozważania dowodzą, że katolicka interpretacja treści Biblii wykracza daleko poza granice zdrowego rozsądku i z tej racji nie sposób uznać jej za wiarygodną.
Myślę, że w obliczu przytłaczającego rozmiaru materiału dowodowego wskazującego na kompletny brak logicznej spójności w postulatach teologii katolickiej, należy sobie zadać trud uzyskania jasnej odpowiedzi na pytanie o intencje przyświecające przywódcom kościoła katolickiego i twórcom jego teologii.
Na koniec tych rozważań przedstawiam moją własną interpretację duchowego przesłania tej części Biblii i zachęcam do jej merytorycznego przewartościowania w kontekście argumentów jakie tu dotychczas padły. A oto tekst Biblii:
Philippians 2:5: Tego tedy bądźcie o sobie rozumienia, które było i w Chrystusie Jezusie.
Philippians 2:6: Który, będąc w kształcie Bożym, nie poczytał sobie tego za drapiestwo równym być Bogu,
Philippians 2:7: Ale wyniszczył samego siebie, przyjąwszy kształt niewolnika, stawszy się podobny ludziom;
Philippians 2:8: I postawą znaleziony jako człowiek, sam się poniżył, będąc posłusznym aż do śmierci, a to śmierci krzyżowej.
Werset 5 niewątpliwie odnosi się do postawy człowieka – Jezusa Chrystusa. Wskazują na to bezsprzecznie takie elementy jak określenie osoby Pana w kategorii jego ludzkiej, ziemskiej egzystencji (imię Jezus) i wynikającej stąd dualistycznej natury tego rodzaju bytu, co doskonale współgra z pouczeniem apostolskim nawołującym do zajęcia przez wiernych identycznej jak Jego postawy życiowej.
W wersecie 6 należy zwrócić szczególną uwagę na fakt, że o występowaniu w jakiejkolwiek postaci czy formie można mówić wyłącznie w kontekście rzeczywistej natury danego osobnika i tylko wtedy, gdy jest ona różna od formy w jakiej tego kogoś aktualnie postrzegamy. W każdym innym przypadku, tj w sytuacji gdy natura własna danej osoby jest zgodna z formą w jakiej ona aktualnie występuje, mówienie o występowaniu tego kogoś w swojej właściwej naturze, implikuje wewnętrzny konflikt duchowy, rozdwojenie jaźni, patologię umysłową, stan jaki kategorycznie nie miał miejsca w przypadku Jezusa.
Z powyższego wynika bezsprzecznie, że aby można było powiedzieć, że Jezus był w postaci bożej, należy bezwzględnie rozumieć że nie był on w tym samym czasie Bogiem, że musiał uosabiać stan dualistycznej natury człowieka, w którym jego „wewnętrzny-duchowy człowiek” w pełni panował nad przeciwnymi zamysłom ducha zamysłami ciała.
Był zatem tylko człowiekiem - nie był Bogiem.
Był człowiekiem zrodzonym z Boga,co oznacza, że Jego „wewnętrzny człowiek” miał naturę odziedziczoną od Boga Ojca i to ten aspekt Jego osoby nazywa apostoł Paweł postacią Bożą.
Istota jego jestestwa, w odróżnieniu od „pierwszego człowieka”, zawierała się w duchu i to ona decydowała o naturalnych cechach tego człowieka, które były cechami samego Boga.
Świadomy swego pochodzenia Jezus „nie poczytał sobie tego za drapiestwo równym być Bogu.”
Werset 7 potwierdza tę świadomość Jezusa. Świadomy swego pochodzenia Jezus, świadomy swej Bożej natury jaką odziedziczył po Ojcu, zamiast pysznić się swoim pochodzeniem i korzystać z udzielonej mu mocy, Jezus zdecydował ogołocić się z naturalnych atrybutów wynikających ze swego pochodzenia i przyjąć postawę niewolnika (w Jego przypadku słusznie nazwaną postacią, jako że posiadającą formę różną od Jego faktycznej natury) tzn. człowieka poddanego ograniczeniom cielesnym, poza wyjątkiem uległości grzechom, doskonale upodabniając się do ludzi.
Wytrwał w tej postawie Jezus aż do samego końca, aż do chwili śmierci, mimo iż była niezasłużona i do tego męczeńska.
Do takiego właśnie usposobienia jakie było w Chrystusie Jezusie powołuje duch święty wszystkich wiernych.
Oto sam tekst w przekładzie Biblii Gdańskiej:
Philippians 2:5: Tego tedy bądźcie o sobie rozumienia, które było i w Chrystusie Jezusie.
Philippians 2:6: Który, będąc w kształcie Bożym, nie poczytał sobie tego za drapiestwo równym być Bogu,
Philippians 2:7: Ale wyniszczył samego siebie, przyjąwszy kształt niewolnika, stawszy się podobny ludziom;
Philippians 2:8: I postawą znaleziony jako człowiek, sam się poniżył, będąc posłusznym aż do śmierci, a to śmierci krzyżowej.
Popularna, czytaj katolicka interpretacja tego tekstu, mówi o kenozie Chrystusa, czyli „ogołoceniu się” preegzystującego boskiego bytu ze swych duchowych atrybutów, a następie wcieleniu się w takiej postaci w ludzką postać.
Kluczowym dla uzasadnienia takiej interpretacji fragmentem tekstu jest zwrot Który, będąc w kształcie Bożym, paradoksalnie interpretowanym jako dowód na przedludzkie istnienie Chrystusa - boskiego bytu, który przyjął człowieczeństwo w akcie wcielenia się.
Kardynalny błąd zawarty w takiej interpretacji tekstu wynika wprost z nieudolnego zastosowania techniki egzegetycznej, ignorując kontekst szerszy ustanowiony w pierwszym wersecie tego fragmentu Biblii gdzie czytamy: „Tego tedy bądźcie o sobie rozumienia, które było i w Chrystusie Jezusie.”
Wynika z niego bezsprzecznie, że płaszczyzną „zrozumienia” treści tekstu, jest odniesienie go bezpośrednio do osoby Jezusa Chrystusa - człowieka namaszczonego przez Boga, a więc tylko i wyłącznie do tego aspektu jego jestestwa jaki ogranicza się do Jego życia w ciele.
Jest to tym bardziej oczywiste gdy uświadomimy sobie, że jakiekolwiek inne domniemane konotacje omawianego tekstu, które odnosiły by się do innej niż ziemska płaszczyzna Jego istnienia, nieuchronnie czynią zalecenie apostoła Pawła, skierowane wszak do stricte ziemskich bytów, absolutnie niewykonalnym, jałowym, bezmyślnym.
Z powyższego widać dostatecznie jasno, że aby nadać interpretacji katolickiej pozorów poprawności, jej autorzy muszą uciekać się do niczym nieuprawnionych wybiegów manipulacji tekstem.
I rzeczywiście widać te zabiegi w terminologi języka teologicznego stanowiącego fundament katolickich dogmatów wiary, w którym aż roi się od życzeniowej żonglerki słownej.
Definicja słownikowa terminu kenoza według internetowej Encyklopedii Wikipedia podaje, że takie oto jego znaczenie: Kenoza (gr. κένωσις, kénōsis = "ogołocenie") – pojęcie w teologii chrześcijańskiej interpretujące wcielenie jako dobrowolne, zbawcze uniżenie się Chrystusa, będące wyrazem woli Chrystusa-Boga
Czytając te słowa w kontekście nauki apostolskiej czytelnik, ogłupiony tą pseudowiedzą płynącą z teologii katolickiej (nie chrześcijańskiej – chrześcijanie tak nie myślą, to raczej katolicy zabiegają o to aby stworzyć wrażenie że pojęcia katolickie i chrześcijańskie, są równoznaczne), powinien rozumieć, że apostoł Paweł wzywa chrześcijan do tego ,aby się stali Chrystusami-Bogami, następnie się ogołocili ze swej boskości i wcielili w swoje własne ciała i tak „mieli o sobie takie zrozumienie jakie było w Chrystusie Jezusie.”
Zwracam uwagę czytelnika, że aby „uwiarygodnić” te teologiczne brednie, katoliccy teologowie musieli wcześnie przetransponować jasno zdefiniowany w tekście biblijnym byt ziemski do stanu pre-egzystencji, zmieniając Jezusa Chrystusa o którym mówił apostoł Paweł w „Chrystusa-Boga”.
Stąd w teologii katolickiej, która w rzeczonej kwestii powołuje się bezwstydnie na tekst Biblii Philippians 2:7 nie ma ,w odróżnieniu od kontekstu biblijnego z Philippians 2:5, odniesienia do osoby Chrystusa Jezusa.
Jezus Chrystus, człowiek z krwi i kości (patrz Luk 24:39) o którym pisał apostoł Paweł, zostaje zastąpiony w teologi katolickiej na baśniową postać „ Chrystusa-Boga” której, po dokonaniu tej magicznej przeróbki, można już teraz przypisywać dowolne atrybuty w tym życzeniową pre-egzystencję.
Teologowie katoliccy zadbali o to aby przedstawić swoje wymysły w postaci w najwyższym stopniu zakamuflowanej tak aby oczywisty fałsz zawarty w tym dogmacie uczynić nierozpoznawalnym dla prostodusznych wiernych.
Ale nawet i tak misternie zakamuflowane kłamstwo nie ukryje się w gąszczu totalnego bezsensu jakim musi, z natury tego procederu być otoczony.
Analizując „logikę” definicji kenoza, czytamy że jest to „pojęcie interpretujące wcielenie jako dobrowolne, zbawcze uniżenie się Chrystusa .”
Abstrahując od tego, że nie ma tu już mowy o Jezusie, i że Biblia wyraźnie mówi o przyjściu Jezusa w ciele, a nie Jego wcieleniu się (to następny przekręt teologi katolickiej) zwracam uwagę na fakt, że tak postawione zagadnienie czyni akt kenozy niezgodnym z naturą rzeczy (zaraz to wyjaśnię), zależnym jednocześnie od równie niezgodnego z naturą rzeczy procesu, który dodatkowo nie może być określony w czasie i z tej racji musi być postrzegany jako nie zaistniały.
Po pierwsze, teologowie katoliccy odchodzą od zwykłego tłumaczenia słowa kenoza, uciekając się do „interpretacji” tego niezłożonego w swej treści pojęcia. W tej ichniej interpretacji zwyczajne ogołocenie się, oznacza… wcielenie się.(sic)
Próbując podążać za takim „pojęciem” teologi katolickiej wyobrażamy sobie, że katolicki Chrystus-Bóg, ten pre-egzystujący duchowy byt, podejmuje świadomą decyzję o ogołoceniu się ze swych boskich atrybutów/kształtu Bożego jeszcze w rzeczywistości duchowej, patrz Philippians 2:6.
To powstaje pierwszy problem, ponieważ różnica pomiędzy bytem duchowym i bytem cielesny polega na doskonałej jednorodności ontologicznej bytu duchowego w odróżnieniu od bytu ziemskiego, którego natura charakteryzuje się swoistym dualizmem wynikającym z materialnego i duchowego „budulca” tego bytu.
Ten stan rzeczy przedstawia niemożliwą do pogodzenia wewnętrzna sprzeczność w katolickim „pojęciu” sława kenoza z kilku przyczyn a mianowicie:
1. w przypadku bytu duchowego nie może być mowy o jakiejkolwiek innej formie jego istnienia jak tylko jego naturalnej formie, a co za tym idzie, że żaden byt duchowy nie może w jakikolwiek sposób zmienić swojej formy bez nieuchronnej i najprawdopodobnie nieodwracalnej utraty swojej natury, co w przypadku tego rodzaju bytu oznacza de facto jego unicestwienie jeszcze w rzeczywistości duchowej.
2. zmiana formy istnienia bytu duchowego (przyjmijmy na chwilę, na potrzeby tego argumentu, że taki stan rzeczy jest w ogóle możliwy) jako realne zdarzenie, posiada swoje współrzędne czasu i przestrzeni, nie w kontekście teorii relatywistycznej, lecz w kontekście przyczynowości i jej skutków. Logicznie poprawna chronologia zdarzeń wspomnianego procesu potwierdza, że skutkiem takiego zdarzenia musiałoby być samounicestwienie się tego bytu jeszcze w rzeczywistości duchowej, skąd wynika bezwarunkowa nieudolność realizacji aktu wcielenia się, bo wcielenia się czego?
3. ponieważ nie ulega najmniejszej nawet wątpliwości to że sama decyzja o dobrowolnym ogołoceniu się musiała zaistnieć zanim do jej realizacji doszło, wobec tego katolickie pojęcie „interpretujące wcielenie” jako kenozę, jest logicznie sprzeczne (czyżby wynikało to z nieuctwa katolickich teologów, oj chyba nie) bowiem sugeruje, aby rozumieć przyczynę (decyzję ogołocenia się) jako skutek procesu (wcielenie) w tak interpretowanym pojęciu.
Rozwikłanie wszystkich ontologicznych aspektów tej katolickiej baśni o wcieleniu się bytu duchowego wykracza poza ramy tego ogólnego opracowania, dlatego już na koniec przypomnę jeszcze, że poza przyzwalającym lub zniewalającym przebywaniem ducha [nie mylić z osobą duchową] w ciele innych osób, nie są znane Biblii przypadki przebywania osobowych bytów duchowych w ciele człowiek.
Z ontologicznego punktu widzenia taki przypadek należałoby rozpoznać jako byt dwuosobowy - przypadek bezsprzecznie patologiczny.
Powyższe rozważania dowodzą, że katolicka interpretacja treści Biblii wykracza daleko poza granice zdrowego rozsądku i z tej racji nie sposób uznać jej za wiarygodną.
Myślę, że w obliczu przytłaczającego rozmiaru materiału dowodowego wskazującego na kompletny brak logicznej spójności w postulatach teologii katolickiej, należy sobie zadać trud uzyskania jasnej odpowiedzi na pytanie o intencje przyświecające przywódcom kościoła katolickiego i twórcom jego teologii.
Na koniec tych rozważań przedstawiam moją własną interpretację duchowego przesłania tej części Biblii i zachęcam do jej merytorycznego przewartościowania w kontekście argumentów jakie tu dotychczas padły. A oto tekst Biblii:
Philippians 2:5: Tego tedy bądźcie o sobie rozumienia, które było i w Chrystusie Jezusie.
Philippians 2:6: Który, będąc w kształcie Bożym, nie poczytał sobie tego za drapiestwo równym być Bogu,
Philippians 2:7: Ale wyniszczył samego siebie, przyjąwszy kształt niewolnika, stawszy się podobny ludziom;
Philippians 2:8: I postawą znaleziony jako człowiek, sam się poniżył, będąc posłusznym aż do śmierci, a to śmierci krzyżowej.
Werset 5 niewątpliwie odnosi się do postawy człowieka – Jezusa Chrystusa. Wskazują na to bezsprzecznie takie elementy jak określenie osoby Pana w kategorii jego ludzkiej, ziemskiej egzystencji (imię Jezus) i wynikającej stąd dualistycznej natury tego rodzaju bytu, co doskonale współgra z pouczeniem apostolskim nawołującym do zajęcia przez wiernych identycznej jak Jego postawy życiowej.
W wersecie 6 należy zwrócić szczególną uwagę na fakt, że o występowaniu w jakiejkolwiek postaci czy formie można mówić wyłącznie w kontekście rzeczywistej natury danego osobnika i tylko wtedy, gdy jest ona różna od formy w jakiej tego kogoś aktualnie postrzegamy. W każdym innym przypadku, tj w sytuacji gdy natura własna danej osoby jest zgodna z formą w jakiej ona aktualnie występuje, mówienie o występowaniu tego kogoś w swojej właściwej naturze, implikuje wewnętrzny konflikt duchowy, rozdwojenie jaźni, patologię umysłową, stan jaki kategorycznie nie miał miejsca w przypadku Jezusa.
Z powyższego wynika bezsprzecznie, że aby można było powiedzieć, że Jezus był w postaci bożej, należy bezwzględnie rozumieć że nie był on w tym samym czasie Bogiem, że musiał uosabiać stan dualistycznej natury człowieka, w którym jego „wewnętrzny-duchowy człowiek” w pełni panował nad przeciwnymi zamysłom ducha zamysłami ciała.
Był zatem tylko człowiekiem - nie był Bogiem.
Był człowiekiem zrodzonym z Boga,co oznacza, że Jego „wewnętrzny człowiek” miał naturę odziedziczoną od Boga Ojca i to ten aspekt Jego osoby nazywa apostoł Paweł postacią Bożą.
Istota jego jestestwa, w odróżnieniu od „pierwszego człowieka”, zawierała się w duchu i to ona decydowała o naturalnych cechach tego człowieka, które były cechami samego Boga.
Świadomy swego pochodzenia Jezus „nie poczytał sobie tego za drapiestwo równym być Bogu.”
Werset 7 potwierdza tę świadomość Jezusa. Świadomy swego pochodzenia Jezus, świadomy swej Bożej natury jaką odziedziczył po Ojcu, zamiast pysznić się swoim pochodzeniem i korzystać z udzielonej mu mocy, Jezus zdecydował ogołocić się z naturalnych atrybutów wynikających ze swego pochodzenia i przyjąć postawę niewolnika (w Jego przypadku słusznie nazwaną postacią, jako że posiadającą formę różną od Jego faktycznej natury) tzn. człowieka poddanego ograniczeniom cielesnym, poza wyjątkiem uległości grzechom, doskonale upodabniając się do ludzi.
Wytrwał w tej postawie Jezus aż do samego końca, aż do chwili śmierci, mimo iż była niezasłużona i do tego męczeńska.
Do takiego właśnie usposobienia jakie było w Chrystusie Jezusie powołuje duch święty wszystkich wiernych.