Komentarz do wersetu 14 pochodzi z dzieł zbiorowych Jana Ludwika Wolzogena Opera Omnia Exegetica, Didactica et Polemica Irenopoli 1656 [właściwie 1668] pag. 726 – 728 "Euangelium Johannis".
Wers 14
I Mowa była ciałem. To że grecki czasownik ἐγένετο może być oddany tak przez było, jak i przez stało się – to znane jest wszystkim, którzy języka greckiego choćby powierzchownie posmakowali. Pierwszego znaczenia, że czasownik ἐγένετο oznacza było, mamy przykład wyżej w wersie szóstym: był (greckie ἐγένετο) człowiek posłany przez Boga, któremu na imię było Jan; patrz również Marek 1,4; Łukasz 1, 5; 24, 19, Dzieje 9, 19, II List do Koryntian 1, wersy 18 i 19, List do Hebrajczyków 2,2, II List Piotra 2,1, Mateusz 11, 26. Powszechnie jednak to drugie znaczenie tego czasownika jest zachowywane, i miejsce to tak jest tłumaczone: i Słowo ciałem się stało, z pewnością dlatego, że [ci, którzy tak tłumaczą] mają zamiar podpierać tym swe absurdalne przekonanie o Wcieleniu Boga Najwyższego.
Jeśli rzeczywiście (nie znam greckiego stąd nie mogę się wypowiadać w tej kwestii w formie kategorycznej) „czasownik ἐγένετο może być oddany tak przez było, jak i przez stało się”, to to że wyznawcom Boga trójjedynego bardziej odpowiada forma stało się, a wyznawcom Boga jedynego ta druga, nikogo dziwić nie może.
I jeśli takie są faktycznie powody dla których wyznawcy przeciwnych opcji religijnych preferują jedno tłumaczenie ponad drugie, to niestety obydwie grupy winne są tego samego „grzechu” intelektualnego lenistwa i bezmyślnej wiary opartej na własnym chciejstwie.
Bowiem już w wyniku niewielkiego wkładu wysiłku intelektualnego możemy stwierdzić, że Mowa nie jest ciałem, a zatem że stwierdzenie to, gdyby je na modłę unitariańską zinterpretować, zawiera rażący błąd rzeczowy, który go bezlitośnie dyskredytuje.
Jednocześnie, niepodważalną poprawność tego drugiego [stało się] stanu rzeczy, potwierdza najbliższy kontekst relacjonowanych przez ewangelistę Jana zdarzeń, z którego dowiadujemy się, że w wyniku stania się - zamieszkało między nami.
Gdyby rzeczywiście już była, to i zamieszkiwać by już musiała, a stąd informowanie o jej zamieszkiwaniu byłoby i zbędne i gramatycznie niepoprawna, bowiem musiałoby wskazywać na stan już istniejący [skoro było – to zamieszkiwało], a wskazuje na stan dopiero zaistniały, który ze względu na logiczny związek z opisywanym tu zdarzeniem, również w tej samej formie występuje [stało się - zamieszkało].
Zatem najpierw powinniśmy rozbić argument, który stąd zwykle czerpią chrześcijanie, zanim prawdziwy sens tego miejsca wyjaśnimy.
Nie ma takiej potrzeby, wystarczy przedstawić rzetelne dowody, z których wynikałaby logiczna spójność omawianego tekstu. Pomijam zatem bez komentarza „rozbijanie” argumentu, a czynię to również dlatego, że sam nie znajduję w Piśmie (nie tylko w tym wersecie) dowodu na wcielenie Boga.
Poprzez Wcielenie Boga pojmują oni [podzielający powyższą opinię] dzieło tego rodzaju, że Bóg najwyższy, to jest druga osoba Trójcy, zstąpił z niebios w łono dziewicy Maryji, i tamże przybrał ciało, czy też ludzka naturę. Że dla uzasadnienia tej rzeczy to miejsce zupełnie nie ma znaczenia, dość można wyrozumieć ze słów najbardziej uczonego między papistami tłumacza [albo: interpretatora], Jana Maldonatusa, który, między innymi, odnośnie tego miejsca w ten sposób pisze: Gdyby święty Jan powiedział: Słowo stało się człowiekiem, sens byłby łatwy; trudnym i podatnym na wiele błędów czyni go miano ciała. Stąd bowiem niektórzy pochwycili sposobność uważania, że Syn Boży przybrał nie duszę, lecz jedynie ciało ludzkie, dla którego Słowo pełniło rolę duszy itd.; inni [pochwycili sposobność], by powiedzieć, że Słowo w ten sposób stało się ciałem, jakby w ciało zostało przemienione itd.; inni, by powiedzieć, że ze Słowa i ciała jakaś trzecia jednolita natura się stała.
Odbieram tutaj, że drugi przypadek rozumie Maldonatus jakoby Słowo stało się całym ludzkim ciałem, bo nie przeczy chyba że, jak to jest napisane, ciałem się stało...
Nawet jeśli Maldonatus – jak słusznie należy – wszystkie takie opinie i interpretacje odrzuca, jednak jest stąd dość jasne, jak śliski i piaszczysty jest fundament, na którym rzecz o tak wielkiej wadze jest oparta. I zaiste jeśli te słowa Ewangelisty koniecznie powinny mieć taki sens: że Słowo ludzką naturę przybrało – jak domaga się potoczna opinia – pierwsza z tych trzech opinii, o których wspomniał Maldonatus, nie dość absurdalna będzie. Jakąż bowiem potrzebą dla Boga Najwyższego, była ludzka dusza, skoro to wszystko, co ludzka dusza w ciele dokonuje, on sam [Bóg] o wiele bardziej doskonale mógł dokonać? A również: kim mógłby się stać, tak by nie było dwóch osób w Chrystusie, jeśli druga osoba Trójcy nie tylko ciało ludzkie, lecz także ludzką i rozumną duszę przybrała? Tam bowiem, gdzie ludzkie ciało i dusza rozumna zostały razem złączone, tam nie ma konieczności, by była osoba. Tego zatem, co staje się bardziej rozumowi odpowiadające: że Chrystus tylko jedną osobą jest, nie dwiema, tego nie wiedzą, poza nestorianami, wszyscy wszędzie chrześcijanie. Powinni więc przyznać i to, że jest rzeczą znacznie bardziej rozumowi odpowiadającą, by w jednej osobie Chrystusa oprócz boskiej natury (która według pospolitego mniemania jest doskonałą osobą, to jest drugą osobą Trójcy) żadnej innej duszy ludzkiej nie było.
Następnie, jeśli te słowa Jana koniecznie tak powinny być tłumaczone: i Słowo ciałem się stało, i z nich należy o złączeniu Boga z ludzką naturą wnioskować, nie jest niesłuszne, że również pozostali, których wymienił Maldonatus, o owym Wcieleniu Boga oznajmiają. Zatrzymują bowiem właściwą siłę i znaczenie słów, i jest tu zawarte jasne wyrażenia, które zaiste nie mają innego sensu, jak ten, że Słowo zostało zmienione i przekształcone w ciało, jak to wkrótce ujrzymy.
Trzecia opinia, do której odnosi się Maldonatus, że ze Słowa i ciała coś trzeciego powstało, jest Eutychisa. Wprawdzie na soborze chalcedońskim została potępiona, jednakże tymczasem faktycznie jest broniona i stosowana przez tych wszystkich, którzy twierdzą, że Chrystus jest jednocześnie najwyższym Bogiem i człowiekiem. Ten bowiem, kto jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem, a jest tylko jedną osobą, ten nie jest ani całkowicie Bogiem ani całkowicie człowiekiem, lecz czymś trzecim, z dwóch [tamtych osób, Boga i człowieka] złożonym. To przyznać i potwierdzić muszą przynajmniej ci, którzy sądzą, że dokonało się takie zjednoczenie Słowa z ciałem, to jest boskiej natury z ludzką naturą w jedną osobę – że boska natura z ludzką, i wzajemnie ludzka z boską, swe cechy czy też właściwości połączyły, w ten sposób że z jednej i całej osoby Chrystusa właściwości obu natur mogą być po prostu wywiedzione. Taka zatem osoba nie może być całkowicie Bogiem, gdyż jest śmiertelna, i ma inne właściwości ludzkie, które nie mogą być o Bogu Najwyższym orzekane; nie może być też całkowicie człowiekiem, gdyż jest nieśmiertelna, i obdarzona innym właściwościami boskimi, do których człowiek nie jest zdatny. Z tego wszystkiego wynika, jak silnie ta opinia o wcieleniu Boga na podstawie tychże słów Jana może być potwierdzona.
Lecz byśmy do rzeczy bliżej przystąpili: z dwóch przyczyn te słowa Jana żadnego za zdaniem o Wcieleniu Boga argumentu nie dostarczają. Pierwsza przyczyna jest taka, że same te słowa, gdyby tak je przetłumaczyć: Słowo ciałem się stało, takiej interpretacji bynajmniej nie dopuszczają. Jest bowiem czymś dalece innym, że osoba, która już prawdziwie i z własnego działania się staje, ciało na siebie przybiera, a czymś innym, że ona staje się ciałem. Bowiem kto coś innego przybiera, nie przestaje być tym samym, czym był wcześniej. Lecz kiedy rzecz przez się istniejąca, która już w sposób oczywisty jest w naturze rzeczy, czy to osoba, czy zwykła substancja, staje się inną substancją, czy też inną rzeczą istniejącą, w konieczny sposób przestaje być tym, czym była poprzednio. Tak poza sporem jest, że woda, kiedy dzięki słowu w Kanie Galilejskiej stała się winem, wodą być przestała; że kiedy laska Mojżesza, kiedy stała się wężem, nie była już więcej laską; że żona Lota, kiedy stała się kamiennym posągiem, nie pozostała nadal kobietą. Tak również kiedy drugi Adam, Chrystus, który wcześniej był ciałem i człowiekiem śmiertelnym, stał się Duchem ożywiającym (1 List do Koryntian 15, 41), przestał być ciałem i człowiekiem śmiertelnym. Z tej przyczyny te słowa Jana owego Wcielenia Boga bynajmniej nie wskazują; ani też żadnym przykładem nie można pokazać, że – kiedy staje się złączenie lub związek dwóch rzeczy (tak jak chce się uważać, że tak dokonało się złączenie dwóch natur w Chrystusie) – zwykło się mówić, że jedna rzecz stała się inną. Czy może stać się jakieś większe i ściślejsze połączenie, niż jest nim połączenie duszy z ciałem w jednym człowieku? A czy ktoś kiedykolwiek słyszał, że ktoś dokładnie tak by powiedział, chcąc wskazać ten związek i złączenie: dusza stała się ciałem? Tym mniej można powiedzieć, że Bóg stał się ciałem, gdyż Bóg przybrał ciało i ze sobą złączył. Po drugie, również porządek i kontekst słów nie dopuszcza takiej interpretacji.
Aż dotąd zgadzam się z tą argumentacją. Wcielenie się Syna Bożego jest nauką sprzeczną z jasnym świadectwem Biblii o tym, że Jezus przyszedł w ciele, a nie do ciała, albo że się stał ciałem, jak chcieliby wyznawcy tego absurdalnego poglądu.
Któż bowiem uwierzyłby, że Jan, po tym jak w poprzednich wersach tyle opowiedział o wszystkich rzeczach, które przez Jezusa Chrystusa jako człowieka zostały dokonane, dopiero na koniec chciał powiedzieć – co słuszne było przed wszystkimi rzeczami powiedzieć – że Słowo stało się człowiekiem?
Słuszne pytanie, ale mam również takie:
Któż bowiem uwierzyłby, że Jan, po tym jak w poprzednich wersach tyle opowiedział o wszystkich rzeczach, które tylko przez logos [słowo] mogły zostać dokonane, powiedział na koniec, że Słowo to Mowa – Jezus?
I jeszcze jedno:
Jeśli słowo się nie stało lecz, jak sugeruje autor było, to było tym czymś ciągle.
Jaki zatem sens mówienia o nim że było, dopiero po tym wszystkim, co już o nim wcześniej zostało napisane?
Przecież oczywistym jest, że musiało być zanim uczyniło/dokonało.
Jan powyżej obszernie opisał, że wszystko przez Chrystusa się stało, co się stało, że w nim samym było życie, które było światłością ludzi, i światłość rozbłysła w ciemnościach, a ciemności jej nie ogarnęły.
A gdzie ewangelista Jan napisał: „ wszystko przez Chrystusa się stało”???
Ewangelista Jan, od wersetu 1 aż do wersetu 13 włącznie pisał o logos, a nie o Jezusie.
W wersecie 14 natomiast ostatecznie objaśnia związek jaki pomiędzy słowem Bożym [logos] i człowiekiem Jezus zachodzi - Logos stało się ciałem!
Natura tego zdarzenia jest czysto fizyczna, polega na samoistnym [rozumianym w naszych ludzkich kategoriach] powstaniu komórki ciało, która umożliwiła poczęcie się [bez udziału osobnika męskiego z rodzaju homo sapiens] człowieka zwanego Jezusem Chrystusem.
To jest jedyny sposób w jaki obietnica wzbudzenia potomstwa Dawidowi, który to akt miał być wedle słów tego proroctwa dziełem Boga, mógł się dosłownie spełnić!
2 Samuel 7:12: Gdy się wypełnią dnia twoje, i zaśniesz z ojcy twoimi, [JA - YHWH] wzbudzę nasienie twoje po tobie, które wynijdzie z żywota twego, a umocnię królestwo jego;
Rzecz sama naucza, i również wyżej jest dostatecznie pokazane, że wszystko to należy rozumieć jako o Chrystusie człowieku, gdy przebywał na ziemi. Opisuje Jan ponadto, co działo się, zanim Chrystus po przyjęciu swego powołania oddał się działaniu publicznemu: że bez wątpienia Jan Chrzciciel przez Boga został posłany, by o Chrystusie świadczyć, tak by ludzie mogli weń uwierzyć.
Bynajmniej, należy raczej rozumieć tak jak jest napisane, bez nieuzasadnionego wykręcania słów i wpisywania w treść Pisma znaczeń których ono nie definiuje.
Tam gdzie Pismo mówi o logos, tam też używa wyrazu określającego ten a nie inny desygnat, gdy zaś mówi o Chrystusie, tego, a nie innego miana używa w tekście.
Nic dodać nic ująć.
Przekazuje [Ewangelista], czym Jan nie był – mianowicie że nie on był owym światłem, i że Chrystus go dalece przewyższał, i że Chrystus ludzi oświecił, gdy na świat przybył.
No..o..ooo ... tak, Jan nie był tą światłością (nie światłem), którym był Chrystus, oczywiście że Jan nią nie był.
Nie był nim też Jezus sensu stricte, był raczej uosobieniem tej światłości, bowiem ją w sobie miał od Ojca.
I nie mówi apostoł Jan, że to Chrystus „ludzi oświecił” lecz że to „światłość ludzi oświeca”. Doprawdy czy koś sprawdzał te piśmidła zanim zostały one opublikowane?
Wyraźnie mówi o nim, że był w świecie, i że świat wprawdzie przezeń stał się (to jest ludzie tego świata, dla których odnowienia i przemienienia przybył), ale go nie poznał; że przybył do swej własności, to jest do narodu żydowskiego, i jak niewdzięczny był ów lud wobec niego, że go nie przyjął; i, dla odmiany mówi Jan, do jak szczęśliwego stanu przywiódł Chrystus tych, którzy go przyjęli, gdy dał im moc, by stali się synami Bożymi.
Już się do tych wymysłów odnosiłem, nie ma chyba potrzeby się powtarzać.
Warto może tylko nadmienić, że powodem, dla którego Pismo podkreśla iż Jan nie był tą światłością jest fakt (jak to i sam Jezus potwierdził), że Jan był największym prorokiem jaki się z kobiety [z ciała, z pierwszego człowieka] narodził (Luke 7:28). Chodzi o to, aby nie mylić największego proroka zrodzonego z kobiety z największym prorokiem wszech czasów, jakim bez wątpienia był Jezus, porodzonym wprawdzie z kobiety, ale poczętym bezpośrednio z Boga tj z logos, które się ciałem stało - Pismo wyraźnie rozróżnia te dwa gatunki ludzi.
Światłością świata jest żywot – słowo żywota, z którego się począł Jezus, który się tym żywotem z natury słowa stał i którym oświeca każdego człowieka przychodzącego na świat.
Światłość to nie Chrystus.
Skoro zatem to wszystko Jan tak szeroko opisał, i niemal cały zakres Ewangelii ujął, jak absurdalne – zaklinam – byłoby, gdyby dopiero teraz powiedział, że Słowo przybrało ciało, czy też w świecie się narodziło, i zamieszkało między nami?
Patrz wyżej; słowo to nie Chrystus, Chrystus to nie światłość, światłość to słowo żywota.
W jaki sposób to z tym pogodzić? Czy już nie dość Jan wyżej wspominał, że Chrystus był w świecie, i czego w świecie dla zbawienie człowieka dokonał? Jeśli ktoś przystąpiłby do opisywania historii o Janie Chrzcicielu, opowiedział, kim byli jego rodzice, w jaki sposób został wykształcony, czego i w jaki sposób nauczał, co obwieszczał i czynił, a także jaki był kres jego życia, i po tym dopiero powiedział, że się urodził i na świat został wydany, czyż nie wzbudziłby śmiechu wśród czytelników? Jako takie same absurdy piszącego czynią Jana Ewangelistę ci, którzy utrzymują, że on w tym wersie 14 o Wcieleniu Słowa (to jest o tym, w jaki sposób Słowo zostało zrodzone i na świat wydane) mówi, po tym jak już wyżej opowiedział, czego Słowo w świecie dokonało, i w jakim sposób na świat przyszło, i tak zostało przyjęte, a raczej – że nie zostało przyjęte, lecz do krzyża doprowadzone i okrutną śmiercią dotknięte.
Istotnie, byłoby to totalnym absurdem, tak jak i teza, że słowo to Chrystus jest totalnym absurdem.
Nie może być żadnej wątpliwości, jeśli Mowa to Jezus, wzmianka o tym, że Mowa stała się, czy nawet że była ciałem, w kontekście obszernych szczegółów jednoznacznie charakteryzujących słowo Boga, jest totalnie pozbawiana sensu i stąd wiemy, że autor zwyczajnie wymyślił historyjkę o tym, że Mowa to Jezus.
Abyśmy już prawdziwy sens tych słów: Mowa była ciałem, wyjaśnili, zauważyć należy, że Ewangelista nie chce tu po prostu powiedzieć, że Mowa się narodziła i na świat została wydana, lecz raczej powiedzieć, co się narodziło, i jakim pod względem natury i stanu było, gdy się narodziło, i w świecie przebywało, niewątpliwie dlatego, że stało się ciałem, to jest człowiekiem kruchym i śmiertelnym, który był poddany śmierci i wszelkiego rodzaju niedolom, na równi z innymi ludźmi.
I to mówi ten sam autor, który wcześniej stwierdził że „Słowo zostało zmienione i przekształcone w ciało,” oraz, że „...rzecz przez się istniejąca, która już w sposób oczywisty jest w naturze rzeczy, czy to osoba, czy zwykła substancja, staje się inną substancją, czy też inną rzeczą istniejącą, w konieczny sposób przestaje być tym, czym była poprzednio?
Jak prościej i jednocześnie w adekwatny sposób opisać powstanie męskiej komórki rozrodczej w łonie Marii „z niczego” tj. z niesubstancjalnej materii jaką jest słowo Boże?
Komórki – która jest przecież podstawowym budulcem ciała, i sama przez się jego częścią?
A jak inaczej niż w tak opisany sposób powstaje zygota każdego osobnika poczętego w łonie kobiety?
Czyż nie z dwojga ciał [komórek] dwóch różnych osobników?
Cóż więc nienaturalnego jest w tym, że z dwojga jedno się rodzi i że naturę dwojga w jednym ucieleśnia?
Kiedy bowiem Pismo Święte chce wyrazić słabowitość i śmiertelność ludzkiej natury, nazywa ludzi ciałem, które jest jak trawa, a chwała jego jak kwiat polny (Izajasz 40, 6; 1 List Piotra 1, 24). Tak mówi również Jeremiasz: Przeklęty człowiek, który ma ciało (to jest rzecz słabą i kruchą) jako oparcie swoje. I dlatego tu Ewangelista oznajmia, że Mowa stała się ciałem, gdyż w poprzednim wersie wspomniał o najwyższym dobru i nieporównywalnej szczęśliwości, którą Mowa pobłogosławi tych, którzy je przyjęli, skoro zaiste dostąpili mocy, by stać się Synami Bożymi.
Rażący brak zrozumienia natury człowieka, każdego gatunku, który od początku jest amalgamatem materii nieożywionej z elementem ożywiającym, światłością oświecającą każdego człowieka przychodzącego na świat, pochodzącą z Boga „która już w sposób oczywisty jest w naturze rzeczy”.
No i proszę jeszcze zwrócić uwagę na pojęciowy bełkot zawarty w ostatnim zdaniu.
Mamy tu takie kwiatki jak: Mowa stała się ciałem, Mowa - ludzka forma tejże, błogosławi tych, którzy je (chyba ją a właściwie Jego?) przyjęli, no i w ogóle sugestia, że to Mowa, a nie Jezus błogosławi tych którzy przyjęli logos uwierzywszy w imię [imię Mowy???] jest zwyczajnym absurdem do kwadratu.
Niech zatem ktoś się tym nie dziwi, i co do tego nie wątpi, w jaki sposób stać się może, że człowiek śmiertelny i kruchy do takiego dostojeństwa jest podniesiony.
To nikogo nie dziwi, ale co to ma wspólnego z dziwolągami myślowymi, które nam tu autor podaje za rzekomą prawdę?
Ewangelista dodaje, że nawet sama Mowa, to jest Pan Jezus, był śmiertelnym człowiekiem,
GDZIE?
W jaki sposób autor konkluduje taką treść na podstawie tych słów Jana, których znaczenie tutaj stara się wytłumaczyć?
Proszę mnie źle nie rozumieć, nie przeczę że Pan Jezus był śmiertelnym człowiekiem, zapytuję jednak gdzie apostoł mówi, że Mowa, tak jak Pan Jezus, była śmiertelnym człowiekiem???
a przecież do tak wielkiej wzniosłości został podniesiony: o tym najlepiej mogą zaświadczyć sami apostołowie, gdyż pośród nich Jezus mieszkał, i co więcej, oni tak ułomność i śmiertelność jego, jak i chwałę, jako chwałę jednorodzonego Syna Bożego, swym oczami oglądali.
Prawda to, ale te rzeczy w żaden sposób nie dowodzą tego, czego się autor podjął dowieść, a mianowicie, znaczenia słów: a słowo ciałem się stało.
Stąd Ewangelista również dorzuca: i zamieszkała między nami, by dowieść, że jako prawdę opowiada te rzeczy, które wraz z innymi apostołami mógł jako coś pewnego poznać – z tej przyczyny, że Mowa między nimi zamieszkała, i przez znaczny okres czasu codziennie blisko z nimi żyła.
Ewangelista niczego nie dorzuca, lecz relacjonuje, przedstawia faktyczny stan tych rzeczy o których się wypowiada, nie upiększa, nie dodaje zbędnych informacji, lecz przedstawia ich rzeczywisty obraz składając tym samym świadectwo prawdy o Bogu i spełnieniu się Jego obietnicy.
Z tej to racji jego słowa zasługują raczej na głęboka analizę w kontekście faktycznych zdarzeń i kategoryczne odejście od świata marzeń, w który tak daleko zabrnął autor.
I mieszkała między nami, i oglądaliśmy jej chwałę, chwałę jako jednorodzonego od Ojca, pełna łaski i prawdy. Greckie słowo ἐσκήνωσεν, którym Ewangelista tu się posługuje, we właściwym sensie oznacza: wieść życie w namiotach lub pod prowizorycznym zadaszeniem; wskazuje zatem, że Chrystus na ziemi nie miał stałej i trwałej siedziby, lecz spełnił ową powinność nauczania krążąc tu i tam, i po skończeniu swej ziemskiej wędrówki udał się do swego Ojca do wiecznych namiotów.
Przykro mi, że tak często zmuszany jestem do tego, aby w brutalny sposób ściągać autora tych fantazji na ziemię – bzdura!
Pismo mówi wyraźnie logos, a nie Chrystus, które się stało ciałem zamieszkało między nami.
I oglądaliśmy jej chwałę. Słowo oglądać nie oznacza tutaj zwykłego i pospolitego wejrzenia i widzenia, ale długie, ciągłe i stałe przypatrywanie się, jakim się posługują ludzie przyglądając się widowiskom, gdzie ludzie bez skrępowania siedzą, i dokładnie i z natężeniem wszystkiemu się przypatrują. Jako chwałę jednorodzonego od Ojca. Dołącza te słowa, by zaznaczyć wielkość tej chwały.
Zawracam uwagę na totalny brak spójności logicznej w wypowiedziach autora, co jest oczywistym dowodem absurdu wynikającego z jego bezzasadnej teorii, którą rozciąga na coraz to nowe obszary .
Raz bowiem przekonuje on, że akt stania się ciałem [kuriozalnie przekonuje w tym samym czasie, że chodzi faktycznie nie o stanie się lecz bycie – forma ciągła] jest dowodem przyjęcia natury cielesnej, śmiertelności itd, czyli degradacji natury boskiego wszak logos, by wkrótce potem argumentować „wielkość .... chwały” [naturalnie chwały przewyższającej wielkość chwały człowieka cielesnego] tego co się narodziło w akcie stania się ciałem.
I jak w tej sytuacji poważnie traktować te wypowiedzi.
Lepiej zrobiłaby autor gdyby się wrócił do fundamentalnej wiedzy o naturze rzeczy i diametralnej zmianie zachodzącej w wyniku jej przemiany w drugą [słowo ciałem się stało], o której sam uprzednio opowiadał, i zauważył także, że wyjątkiem tej zasady (a może tylko jej wariantem) jest przypadek, w którym nowo-powstająca substancja jest substancją żywą.
Jest bowiem oczywiste, że każdy taki przypadków skutkuje przekazem natury substancji pierwotnej do substancji z niej powstałej zgodnie z prawem dziedzicznym.
I tu mamy doskonały przykład takiego właśnie stanu rzeczy, w którym słowo boże staje się ciałem [substancją żywą] dziedziczącą bożą naturę, a następnie to nowo powstałe w ten sposób ciało, poczyna człowieka, który z natury rzeczy przejawia chwałę słowa bożego: A to Słowo ciałem się stało, i mieszkało między nami, i widzieliśmy chwałę jego, chwałę jako jednorodzonego od Ojca, pełne łaski i prawdy.
Zauważmy, że o ile początek tego zdania i poprzedzający go opis odnoszą się do słowa w jego pierwotnej, niesubstancjalnej formie, o tyle od chwili jego stania się ciałem, narracja dotyczy fizycznego człowieka i Jego osobiste, ludzkie cechy, które charakteryzuje dziedzicznie nabyta [jednorodzonego od Ojca] chwała Ojca.
Wskazuje bowiem, że chwała ta, która widzieli, nie była zwykła, taka jaką również w innych prorokach można było ujrzeć;
Wyżej jednak ten sam autor napisał:
„Ewangelista nie chce tu po prostu powiedzieć, że Mowa się narodziła i na świat została wydana, lecz raczej powiedzieć, co się narodziło, i jakim pod względem natury i stanu było, gdy się narodziło, i w świecie przebywało, niewątpliwie dlatego, że stało się ciałem, to jest człowiekiem kruchym i śmiertelnym, który był poddany śmierci i wszelkiego rodzaju niedolom, na równi z innymi ludźmi.”
Cóż zatem niezwykłego widzi autor w kruchości człowieka, jego śmiertelności?
Jak chwała człowieka może nie być zwykłą chwałą człowieka?
A może autor, nie świadom nawet tego faktu sugeruje, że Jezus nie był tego samego gatunku człowiekiem co np Ewangelista Jan, lub Jan Chrzciciel, a zatem, że był człowiekiem o innej naturze, co stanowiłoby naturalną przyczyną niezwykłej tj różnej od innych ludzi chwały Jezusa?
lecz taka, która która jest właściwa dla jednorodzonego Syna Bożego, to jest temu kiedyś obiecanemu Mesjaszowi i Pomazańcowi Bożemu przysługuje.
Nie rozumiem istoty argumentu zawartego w tym oświadczeniu.
Jak obietnica o wzbudzeniu/przyjściu Mesjasza, Pomazańca Bożego tłumaczy znaczenie miana jednorodzony w odniesieniu do Syna Bożego, w aspekcie zdarzenia o którym mowa w wersecie 14???
Rozumiem, że po części tłumaczy wielkość chwały zarezerwowanej dla tej jednej osoby, ale jak tłumaczy miano jednorodzony?
Autor, wbrew jasnemu przesłaniu Pisma zdaje się sugerować, że wspomniane wyżej przymioty są skutkiem chwały jaką Pan Jezus był obdarowany przedmiotowo, chwały „przyjętej” od Boga tak, jak czyni to osoba przyjmująca dar, gdy tymczasem Pismo świadczy, że jednorodzoność jest przyczyną tej chwały. To ona czyni Go [tym] Mesjaszem, Pomazańcem Bożym i przydaje mu taki rodzaj chwały, jakiej nie posiadał żaden prorok boży przed Jezusem .
I tego rodzaju chwała jak najbardziej w Jezusie Chrystusie się ukazała. Tego rodzaju chwała była w boskich cudach, których nikt dotąd w świecie nie czynił, ani o nich nie słyszał (Jan, rozdz. 15,24). O tej chwale pisze Ewangelista niżej rozdz. 2,11. Taki początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej, i objawił chwałę swoją.
Doprawdy, zastanawiam się czy autor świadomie dopuszcza się tak oczywistej manipulacji tekstem, czy też jest na tyle zaślepiony wiarą we własne wymysły, że nie zauważa już nawet rzeczy oczywistych.
Przecież Jan 15,24 w odróżnieniu od Jan 2,12 nie mówi o cudach, lecz ogólnie o uczynkach.
Wprawdzie w zakresie uczynków wchodzą również uczynki cudowne, ale przecież także takie, których nie można sklasyfikować w kategorii cudów.
Taką chwałą była owa wspaniała jego przemiana, kiedy Mojżesz z grobu, a Eliasz z nieba do niego przybyli, a głos, który z nieba się rozszedł, zaświadczył, że on jest umiłowanym Synem Boga, do słuchania którego wszyscy są zobowiązani.
Litości proszę – przemiana nie była Jego chwałą, można jedynie stwierdzić [generalnie], że przemiana dowodziła Jego chwały, ale przecież Jan mówi o chwale w aspekcie treści wersetu 14, a wiec w aspekcie, który nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek przemianą Jezusa, lecz słowa [logos] w ciało!
Zastanawiające jest również, jak skrupulatnie autor nazywa po imieniu osoby „przybywające” do Jezusa i jednocześnie jak skrzętnie wymiguje się przed nazwaniem po imieniu osoby mówiącej: „Ten jest on Syn mój miły, w którym mi się upodobało.”
Frapującym nas zagadnieniem w tej sprawie jest zrozumienie powodu, dla którego autor wzbrania się przed bezpośrednim wyrażeniem oczywistej relacji zachodzącej pomiędzy tym Kto mówi, i tym do Kogo mówi.
Gdyby wyraził się w tej kwestii explicit, okazałoby się, że mamy w ręku namacalny dowód tego, że Bóg traktuje człowieka Jezusa jak SWEGO SYNA. Nie może być bowiem najmniejszej wątpliwości co do tego, że Bóg nie używa tu nazwy SYN w znaczeniu tytularnym, lecz w znaczeniu bezpośrednim tj. ontologicznym i że to nie kto inny jak YHWH osobiście mówi te słowa!
O tej chwale te godne zapamiętania słowa można u Piotra Apostoła przeczytać: Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale /nauczaliśmy/ jako naoczni świadkowie Jego wielkości. Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej. (2 List Piotra, 1, 16; 17; 18 BT). Przede wszystkim zaś tego rodzaju chwałą, która nikomu wcześniej się nie udzieliła, jest chwalebne zmartwychwstanie Chrystusa, i jego przejście do nieba dla życia wiecznego i niebiańskiego królowania.
Autor zdaje się nie rozróżniać pomiędzy skutkami wynikającymi ze szczególnych okoliczności poczęcia się Jezusa, Jego namaszczenia do głoszenia Ewangelii i Jego zmartwychwstania w kontekście Jego chwały i błędnie dowodzi jej różnorakiego znaczenia w kontekście jej źródeł.
Oczywistym jest bowiem dla każdego (no, tu może trochę przesadzam), że o chwale jednorodzonego jest mowa w kontekście zdarzenie opisanego w wersecie 14 ewangelii Jana, zaś o tej wziętej po chrzcie, w kontekście namaszczenia do głoszenia Ewangelii.
Z naturalnych przyczyn ta pierwsza jest natury ontologicznej, tyczy się natury ludzkiej, ta druga zaś jest czysto tytularna, ustanawiająca Jezusa Chrystusem.
Doprawdy nie mogę zrozumieć dlaczego autor tego opracowanie nie rozumie takich podstawowych zależnbości.
Od Ojca. Tymi słowami wskazuje Ewangelista chwały Chrystusa sprawcę, od którego on ją przyjął, to jest od tego, którego Synem był, od Boga samego, który jest Ojcem; tak jak i Piotr w dopiero co cytowanych słowach powiada: Przyjął on bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę. O jego samego boskiej mocy i cnocie, przez którą cuda objawiał, rzecz ten sam Piotr: Jezusa tego z Nazaretu namaścił Bóg Duchem Świętym i mocą. Przebył on życie dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich przez diabła uciśniętych – gdyż Bóg był z nim (Dzieje, 10, 38). Również sam Chrystus nazywa swe dzieła dziełami Ojca, takimi które mu Ojciec dał, i mówi wprost, że Syn nic nie może czynić z siebie samego, i że Ojciec, który w nim mieszka, dzieła te czyni (Jan 5,19; 30; 36, rozdz 10.37, rozdz. 14.10). A i przecież któż Chrystusa z martwych wzbudził, i do nieba zabrał, jak nie Bóg Ojciec jego? O tym pełno jest w Piśmie Świętym, patrz Dzieje 2, 24; 2, 32: 3, 15; 4, 10; 10, 40; 13, 30; 13, 34; 17, 31: List do Rzymian 4, 24; 8, 11, i gdzie indziej.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, moim zdaniem, że autor świadomie usiłuje swoją wypowiedzią stworzyć wrażenie pozostawania w pozycji całkowitej zgody z treścią Pisma, gdy tymczasem zdecydowanie jej przeczy.
Posługuje się w tym celu przebiegłą techniką ostrożnego doboru słów w wypowiedziach tyczących się omawianego tu zagadnienia.
Proszę zwrócić uwagę, że autor nie mówi Bóg jest ojcem Jezusa, lecz kamufluje swój oczywisty brak wiary w taki stan rzeczy oświadczeniem, które na pozór tylko mówi to samo, stwierdzając że Bóg jest Ojcem Chrystusa.
Różnica takich orzeczeń jest zasadnicza, bowiem Ojciec Chrystusa, to Ojciec w znaczeniu figuratywnym, tytularnym i zdecydowanie nie w znaczeniu dosłownym, ontologicznym. Ściśle rzecz biorąc określenie Ojciec Chrystusa zawiera wewnętrzną sprzeczność i jako takie jest nielogiczne. Chrystus bowiem to tytuł człowieka, a nie sam człowiek, natomiast relacja ojciec-syn to relacja natury ontologicznej.
Ojciec może spłodzić syna, ale nie może spłodzić Chrystusa [tytułu], choć przecież prawdą jest, że Jego syn może być Chrystusem. Autor zdaje się trwać w takim samym przekonaniu jakie mieli współcześni Jezusowi Żydzi, którzy burzyli się gdy Jezus nazywał Boga ojcem, faktycznym ojcem, i oskarżali Go o bluźnierstwo.
Autor rysuje tu obraz syna-sługi doskonałego, człowieka wybranego z potomków Adama [pierwszego], obdarzonego szczególną chwałą i mocą, którego posłuszeństwo graniczy z ubezwłasnowolnieniem, czyniąc z Jezusa żywy, lecz bez-wolny robot, zdalnie sterowany wolą swego Boga.
Stanowisko takie obnaża infantylne zrozumienie mechanizmów dziedziczenia i obdarowania chwałą i istotę posiadania tych atrybutów.
Jest bowiem więcej niż oczywiste, że zarówno chwała jak i moc stanowią, z racji natury tych rzeczy, indywidualne przymioty osób obdarowanych, a nie dary należące do obdarowanej osoby w sensie przedmiotowym, w sensie atrybutów oddzielnych od ich osoby.
Nie da się niestety czynić cudów czyjąś mocą w takim sensie jak to usiłuje sugerować autor przytaczając jakoby świadectwa Pisma na taki stan rzeczy.
To Mojżesz podzielił wody morza tak, aby Izraelczycy mogli przejść po jego dnie suchą nogą.
To on zamienił kija w węża i to Jezus zamienił wodę w wino, a nie Bóg w Nim.
Nikt nie zaprzecza, że moc do czynienia tych cudów jest mocą z natury rzeczy przynależną Bogu [duchowi], ale należy być jednocześnie świadomym faktu, że duch Jezusa, to ten sam duch z którego się ten człowiek począł tj. duch święty!
Na nic się zda wykręcanie treści Pisma mówiąc: „Syn nic nie może czynić z siebie samego, i że Ojciec, który w nim mieszka, dzieła te czyni”, bowiem nigdzie o tym w takiej formie Pismo nie mówi. Tekst na który powołuje się autor brzmi: Joh 5:19 „Odpowiedział tedy Jezus i rzekł im: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, nie może Syn sam od siebie nic czynić, jedno co widzi, że Ojciec czyni; albowiem cokolwiek on czyni, to także i Syn czyni.”
Ta wypowiedź Jezusa stwierdza żelazną zasadę jedności natury osobników tego samego rodzaju i co za tym idzie jednakowość w zamysłach i w działaniu.
Ojciec i syn są bytami tego samego rodzaju!
Nie może zatem być, aby syn był innej niż jego ojciec natury i Jezus, potwierdzając tę zasadę dowodzi, że to On (syn) sam czyni [„to także i Syn czyni”], a nie jak to insynuuje autor: „że Ojciec, który w nim mieszka, dzieła te czyni”.
Pełna łaski i prawdy. W takim zakresie słowa te mają związek ze słowami wyżej: i zamieszkała wśród nas, że sens jest: i zamieszkała między nami pełne łaski i prawdy. Chce zaś Ewangelista powiedzieć, że Mowa pełna była prawdziwej łaski.To hebrajski sposób wypowiadania się. Zaś łaska ta była życiem wiecznym, całkowitym odpuszczeniem grzechów, uwolnieniem od ciężaru Prawa, usprawiedliwieniem poprzez żywą i miłością ożywioną wiarę, wylaniem na wiernych szczodrości Ducha Świętego, wezwaniem wszystkich narodów i połączeniem w jeden Kościół. Wszystko to Mowa przyniosła i dokonała, gdy między ludźmi zamieszkiwała.
Napisane jest: „pełne łaski i prawdy jako jednorodzoneg od Ojca”
Autor, zamiast zdefiniować znaczenie tych słów w aspekcie najbliższego kontekstu, snuje baśnie w oparciu o swoje prywatne wierzenia, które z przesłaniem Pisma nic wspólnego nie mają.
Wers 14
I Mowa była ciałem. To że grecki czasownik ἐγένετο może być oddany tak przez było, jak i przez stało się – to znane jest wszystkim, którzy języka greckiego choćby powierzchownie posmakowali. Pierwszego znaczenia, że czasownik ἐγένετο oznacza było, mamy przykład wyżej w wersie szóstym: był (greckie ἐγένετο) człowiek posłany przez Boga, któremu na imię było Jan; patrz również Marek 1,4; Łukasz 1, 5; 24, 19, Dzieje 9, 19, II List do Koryntian 1, wersy 18 i 19, List do Hebrajczyków 2,2, II List Piotra 2,1, Mateusz 11, 26. Powszechnie jednak to drugie znaczenie tego czasownika jest zachowywane, i miejsce to tak jest tłumaczone: i Słowo ciałem się stało, z pewnością dlatego, że [ci, którzy tak tłumaczą] mają zamiar podpierać tym swe absurdalne przekonanie o Wcieleniu Boga Najwyższego.
Jeśli rzeczywiście (nie znam greckiego stąd nie mogę się wypowiadać w tej kwestii w formie kategorycznej) „czasownik ἐγένετο może być oddany tak przez było, jak i przez stało się”, to to że wyznawcom Boga trójjedynego bardziej odpowiada forma stało się, a wyznawcom Boga jedynego ta druga, nikogo dziwić nie może.
I jeśli takie są faktycznie powody dla których wyznawcy przeciwnych opcji religijnych preferują jedno tłumaczenie ponad drugie, to niestety obydwie grupy winne są tego samego „grzechu” intelektualnego lenistwa i bezmyślnej wiary opartej na własnym chciejstwie.
Bowiem już w wyniku niewielkiego wkładu wysiłku intelektualnego możemy stwierdzić, że Mowa nie jest ciałem, a zatem że stwierdzenie to, gdyby je na modłę unitariańską zinterpretować, zawiera rażący błąd rzeczowy, który go bezlitośnie dyskredytuje.
Jednocześnie, niepodważalną poprawność tego drugiego [stało się] stanu rzeczy, potwierdza najbliższy kontekst relacjonowanych przez ewangelistę Jana zdarzeń, z którego dowiadujemy się, że w wyniku stania się - zamieszkało między nami.
Gdyby rzeczywiście już była, to i zamieszkiwać by już musiała, a stąd informowanie o jej zamieszkiwaniu byłoby i zbędne i gramatycznie niepoprawna, bowiem musiałoby wskazywać na stan już istniejący [skoro było – to zamieszkiwało], a wskazuje na stan dopiero zaistniały, który ze względu na logiczny związek z opisywanym tu zdarzeniem, również w tej samej formie występuje [stało się - zamieszkało].
Zatem najpierw powinniśmy rozbić argument, który stąd zwykle czerpią chrześcijanie, zanim prawdziwy sens tego miejsca wyjaśnimy.
Nie ma takiej potrzeby, wystarczy przedstawić rzetelne dowody, z których wynikałaby logiczna spójność omawianego tekstu. Pomijam zatem bez komentarza „rozbijanie” argumentu, a czynię to również dlatego, że sam nie znajduję w Piśmie (nie tylko w tym wersecie) dowodu na wcielenie Boga.
Poprzez Wcielenie Boga pojmują oni [podzielający powyższą opinię] dzieło tego rodzaju, że Bóg najwyższy, to jest druga osoba Trójcy, zstąpił z niebios w łono dziewicy Maryji, i tamże przybrał ciało, czy też ludzka naturę. Że dla uzasadnienia tej rzeczy to miejsce zupełnie nie ma znaczenia, dość można wyrozumieć ze słów najbardziej uczonego między papistami tłumacza [albo: interpretatora], Jana Maldonatusa, który, między innymi, odnośnie tego miejsca w ten sposób pisze: Gdyby święty Jan powiedział: Słowo stało się człowiekiem, sens byłby łatwy; trudnym i podatnym na wiele błędów czyni go miano ciała. Stąd bowiem niektórzy pochwycili sposobność uważania, że Syn Boży przybrał nie duszę, lecz jedynie ciało ludzkie, dla którego Słowo pełniło rolę duszy itd.; inni [pochwycili sposobność], by powiedzieć, że Słowo w ten sposób stało się ciałem, jakby w ciało zostało przemienione itd.; inni, by powiedzieć, że ze Słowa i ciała jakaś trzecia jednolita natura się stała.
Odbieram tutaj, że drugi przypadek rozumie Maldonatus jakoby Słowo stało się całym ludzkim ciałem, bo nie przeczy chyba że, jak to jest napisane, ciałem się stało...
Nawet jeśli Maldonatus – jak słusznie należy – wszystkie takie opinie i interpretacje odrzuca, jednak jest stąd dość jasne, jak śliski i piaszczysty jest fundament, na którym rzecz o tak wielkiej wadze jest oparta. I zaiste jeśli te słowa Ewangelisty koniecznie powinny mieć taki sens: że Słowo ludzką naturę przybrało – jak domaga się potoczna opinia – pierwsza z tych trzech opinii, o których wspomniał Maldonatus, nie dość absurdalna będzie. Jakąż bowiem potrzebą dla Boga Najwyższego, była ludzka dusza, skoro to wszystko, co ludzka dusza w ciele dokonuje, on sam [Bóg] o wiele bardziej doskonale mógł dokonać? A również: kim mógłby się stać, tak by nie było dwóch osób w Chrystusie, jeśli druga osoba Trójcy nie tylko ciało ludzkie, lecz także ludzką i rozumną duszę przybrała? Tam bowiem, gdzie ludzkie ciało i dusza rozumna zostały razem złączone, tam nie ma konieczności, by była osoba. Tego zatem, co staje się bardziej rozumowi odpowiadające: że Chrystus tylko jedną osobą jest, nie dwiema, tego nie wiedzą, poza nestorianami, wszyscy wszędzie chrześcijanie. Powinni więc przyznać i to, że jest rzeczą znacznie bardziej rozumowi odpowiadającą, by w jednej osobie Chrystusa oprócz boskiej natury (która według pospolitego mniemania jest doskonałą osobą, to jest drugą osobą Trójcy) żadnej innej duszy ludzkiej nie było.
Następnie, jeśli te słowa Jana koniecznie tak powinny być tłumaczone: i Słowo ciałem się stało, i z nich należy o złączeniu Boga z ludzką naturą wnioskować, nie jest niesłuszne, że również pozostali, których wymienił Maldonatus, o owym Wcieleniu Boga oznajmiają. Zatrzymują bowiem właściwą siłę i znaczenie słów, i jest tu zawarte jasne wyrażenia, które zaiste nie mają innego sensu, jak ten, że Słowo zostało zmienione i przekształcone w ciało, jak to wkrótce ujrzymy.
Trzecia opinia, do której odnosi się Maldonatus, że ze Słowa i ciała coś trzeciego powstało, jest Eutychisa. Wprawdzie na soborze chalcedońskim została potępiona, jednakże tymczasem faktycznie jest broniona i stosowana przez tych wszystkich, którzy twierdzą, że Chrystus jest jednocześnie najwyższym Bogiem i człowiekiem. Ten bowiem, kto jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem, a jest tylko jedną osobą, ten nie jest ani całkowicie Bogiem ani całkowicie człowiekiem, lecz czymś trzecim, z dwóch [tamtych osób, Boga i człowieka] złożonym. To przyznać i potwierdzić muszą przynajmniej ci, którzy sądzą, że dokonało się takie zjednoczenie Słowa z ciałem, to jest boskiej natury z ludzką naturą w jedną osobę – że boska natura z ludzką, i wzajemnie ludzka z boską, swe cechy czy też właściwości połączyły, w ten sposób że z jednej i całej osoby Chrystusa właściwości obu natur mogą być po prostu wywiedzione. Taka zatem osoba nie może być całkowicie Bogiem, gdyż jest śmiertelna, i ma inne właściwości ludzkie, które nie mogą być o Bogu Najwyższym orzekane; nie może być też całkowicie człowiekiem, gdyż jest nieśmiertelna, i obdarzona innym właściwościami boskimi, do których człowiek nie jest zdatny. Z tego wszystkiego wynika, jak silnie ta opinia o wcieleniu Boga na podstawie tychże słów Jana może być potwierdzona.
Lecz byśmy do rzeczy bliżej przystąpili: z dwóch przyczyn te słowa Jana żadnego za zdaniem o Wcieleniu Boga argumentu nie dostarczają. Pierwsza przyczyna jest taka, że same te słowa, gdyby tak je przetłumaczyć: Słowo ciałem się stało, takiej interpretacji bynajmniej nie dopuszczają. Jest bowiem czymś dalece innym, że osoba, która już prawdziwie i z własnego działania się staje, ciało na siebie przybiera, a czymś innym, że ona staje się ciałem. Bowiem kto coś innego przybiera, nie przestaje być tym samym, czym był wcześniej. Lecz kiedy rzecz przez się istniejąca, która już w sposób oczywisty jest w naturze rzeczy, czy to osoba, czy zwykła substancja, staje się inną substancją, czy też inną rzeczą istniejącą, w konieczny sposób przestaje być tym, czym była poprzednio. Tak poza sporem jest, że woda, kiedy dzięki słowu w Kanie Galilejskiej stała się winem, wodą być przestała; że kiedy laska Mojżesza, kiedy stała się wężem, nie była już więcej laską; że żona Lota, kiedy stała się kamiennym posągiem, nie pozostała nadal kobietą. Tak również kiedy drugi Adam, Chrystus, który wcześniej był ciałem i człowiekiem śmiertelnym, stał się Duchem ożywiającym (1 List do Koryntian 15, 41), przestał być ciałem i człowiekiem śmiertelnym. Z tej przyczyny te słowa Jana owego Wcielenia Boga bynajmniej nie wskazują; ani też żadnym przykładem nie można pokazać, że – kiedy staje się złączenie lub związek dwóch rzeczy (tak jak chce się uważać, że tak dokonało się złączenie dwóch natur w Chrystusie) – zwykło się mówić, że jedna rzecz stała się inną. Czy może stać się jakieś większe i ściślejsze połączenie, niż jest nim połączenie duszy z ciałem w jednym człowieku? A czy ktoś kiedykolwiek słyszał, że ktoś dokładnie tak by powiedział, chcąc wskazać ten związek i złączenie: dusza stała się ciałem? Tym mniej można powiedzieć, że Bóg stał się ciałem, gdyż Bóg przybrał ciało i ze sobą złączył. Po drugie, również porządek i kontekst słów nie dopuszcza takiej interpretacji.
Aż dotąd zgadzam się z tą argumentacją. Wcielenie się Syna Bożego jest nauką sprzeczną z jasnym świadectwem Biblii o tym, że Jezus przyszedł w ciele, a nie do ciała, albo że się stał ciałem, jak chcieliby wyznawcy tego absurdalnego poglądu.
Któż bowiem uwierzyłby, że Jan, po tym jak w poprzednich wersach tyle opowiedział o wszystkich rzeczach, które przez Jezusa Chrystusa jako człowieka zostały dokonane, dopiero na koniec chciał powiedzieć – co słuszne było przed wszystkimi rzeczami powiedzieć – że Słowo stało się człowiekiem?
Słuszne pytanie, ale mam również takie:
Któż bowiem uwierzyłby, że Jan, po tym jak w poprzednich wersach tyle opowiedział o wszystkich rzeczach, które tylko przez logos [słowo] mogły zostać dokonane, powiedział na koniec, że Słowo to Mowa – Jezus?
I jeszcze jedno:
Jeśli słowo się nie stało lecz, jak sugeruje autor było, to było tym czymś ciągle.
Jaki zatem sens mówienia o nim że było, dopiero po tym wszystkim, co już o nim wcześniej zostało napisane?
Przecież oczywistym jest, że musiało być zanim uczyniło/dokonało.
Jan powyżej obszernie opisał, że wszystko przez Chrystusa się stało, co się stało, że w nim samym było życie, które było światłością ludzi, i światłość rozbłysła w ciemnościach, a ciemności jej nie ogarnęły.
A gdzie ewangelista Jan napisał: „ wszystko przez Chrystusa się stało”???
Ewangelista Jan, od wersetu 1 aż do wersetu 13 włącznie pisał o logos, a nie o Jezusie.
W wersecie 14 natomiast ostatecznie objaśnia związek jaki pomiędzy słowem Bożym [logos] i człowiekiem Jezus zachodzi - Logos stało się ciałem!
Natura tego zdarzenia jest czysto fizyczna, polega na samoistnym [rozumianym w naszych ludzkich kategoriach] powstaniu komórki ciało, która umożliwiła poczęcie się [bez udziału osobnika męskiego z rodzaju homo sapiens] człowieka zwanego Jezusem Chrystusem.
To jest jedyny sposób w jaki obietnica wzbudzenia potomstwa Dawidowi, który to akt miał być wedle słów tego proroctwa dziełem Boga, mógł się dosłownie spełnić!
2 Samuel 7:12: Gdy się wypełnią dnia twoje, i zaśniesz z ojcy twoimi, [JA - YHWH] wzbudzę nasienie twoje po tobie, które wynijdzie z żywota twego, a umocnię królestwo jego;
Rzecz sama naucza, i również wyżej jest dostatecznie pokazane, że wszystko to należy rozumieć jako o Chrystusie człowieku, gdy przebywał na ziemi. Opisuje Jan ponadto, co działo się, zanim Chrystus po przyjęciu swego powołania oddał się działaniu publicznemu: że bez wątpienia Jan Chrzciciel przez Boga został posłany, by o Chrystusie świadczyć, tak by ludzie mogli weń uwierzyć.
Bynajmniej, należy raczej rozumieć tak jak jest napisane, bez nieuzasadnionego wykręcania słów i wpisywania w treść Pisma znaczeń których ono nie definiuje.
Tam gdzie Pismo mówi o logos, tam też używa wyrazu określającego ten a nie inny desygnat, gdy zaś mówi o Chrystusie, tego, a nie innego miana używa w tekście.
Nic dodać nic ująć.
Przekazuje [Ewangelista], czym Jan nie był – mianowicie że nie on był owym światłem, i że Chrystus go dalece przewyższał, i że Chrystus ludzi oświecił, gdy na świat przybył.
No..o..ooo ... tak, Jan nie był tą światłością (nie światłem), którym był Chrystus, oczywiście że Jan nią nie był.
Nie był nim też Jezus sensu stricte, był raczej uosobieniem tej światłości, bowiem ją w sobie miał od Ojca.
I nie mówi apostoł Jan, że to Chrystus „ludzi oświecił” lecz że to „światłość ludzi oświeca”. Doprawdy czy koś sprawdzał te piśmidła zanim zostały one opublikowane?
Wyraźnie mówi o nim, że był w świecie, i że świat wprawdzie przezeń stał się (to jest ludzie tego świata, dla których odnowienia i przemienienia przybył), ale go nie poznał; że przybył do swej własności, to jest do narodu żydowskiego, i jak niewdzięczny był ów lud wobec niego, że go nie przyjął; i, dla odmiany mówi Jan, do jak szczęśliwego stanu przywiódł Chrystus tych, którzy go przyjęli, gdy dał im moc, by stali się synami Bożymi.
Już się do tych wymysłów odnosiłem, nie ma chyba potrzeby się powtarzać.
Warto może tylko nadmienić, że powodem, dla którego Pismo podkreśla iż Jan nie był tą światłością jest fakt (jak to i sam Jezus potwierdził), że Jan był największym prorokiem jaki się z kobiety [z ciała, z pierwszego człowieka] narodził (Luke 7:28). Chodzi o to, aby nie mylić największego proroka zrodzonego z kobiety z największym prorokiem wszech czasów, jakim bez wątpienia był Jezus, porodzonym wprawdzie z kobiety, ale poczętym bezpośrednio z Boga tj z logos, które się ciałem stało - Pismo wyraźnie rozróżnia te dwa gatunki ludzi.
Światłością świata jest żywot – słowo żywota, z którego się począł Jezus, który się tym żywotem z natury słowa stał i którym oświeca każdego człowieka przychodzącego na świat.
Światłość to nie Chrystus.
Skoro zatem to wszystko Jan tak szeroko opisał, i niemal cały zakres Ewangelii ujął, jak absurdalne – zaklinam – byłoby, gdyby dopiero teraz powiedział, że Słowo przybrało ciało, czy też w świecie się narodziło, i zamieszkało między nami?
Patrz wyżej; słowo to nie Chrystus, Chrystus to nie światłość, światłość to słowo żywota.
W jaki sposób to z tym pogodzić? Czy już nie dość Jan wyżej wspominał, że Chrystus był w świecie, i czego w świecie dla zbawienie człowieka dokonał? Jeśli ktoś przystąpiłby do opisywania historii o Janie Chrzcicielu, opowiedział, kim byli jego rodzice, w jaki sposób został wykształcony, czego i w jaki sposób nauczał, co obwieszczał i czynił, a także jaki był kres jego życia, i po tym dopiero powiedział, że się urodził i na świat został wydany, czyż nie wzbudziłby śmiechu wśród czytelników? Jako takie same absurdy piszącego czynią Jana Ewangelistę ci, którzy utrzymują, że on w tym wersie 14 o Wcieleniu Słowa (to jest o tym, w jaki sposób Słowo zostało zrodzone i na świat wydane) mówi, po tym jak już wyżej opowiedział, czego Słowo w świecie dokonało, i w jakim sposób na świat przyszło, i tak zostało przyjęte, a raczej – że nie zostało przyjęte, lecz do krzyża doprowadzone i okrutną śmiercią dotknięte.
Istotnie, byłoby to totalnym absurdem, tak jak i teza, że słowo to Chrystus jest totalnym absurdem.
Nie może być żadnej wątpliwości, jeśli Mowa to Jezus, wzmianka o tym, że Mowa stała się, czy nawet że była ciałem, w kontekście obszernych szczegółów jednoznacznie charakteryzujących słowo Boga, jest totalnie pozbawiana sensu i stąd wiemy, że autor zwyczajnie wymyślił historyjkę o tym, że Mowa to Jezus.
Abyśmy już prawdziwy sens tych słów: Mowa była ciałem, wyjaśnili, zauważyć należy, że Ewangelista nie chce tu po prostu powiedzieć, że Mowa się narodziła i na świat została wydana, lecz raczej powiedzieć, co się narodziło, i jakim pod względem natury i stanu było, gdy się narodziło, i w świecie przebywało, niewątpliwie dlatego, że stało się ciałem, to jest człowiekiem kruchym i śmiertelnym, który był poddany śmierci i wszelkiego rodzaju niedolom, na równi z innymi ludźmi.
I to mówi ten sam autor, który wcześniej stwierdził że „Słowo zostało zmienione i przekształcone w ciało,” oraz, że „...rzecz przez się istniejąca, która już w sposób oczywisty jest w naturze rzeczy, czy to osoba, czy zwykła substancja, staje się inną substancją, czy też inną rzeczą istniejącą, w konieczny sposób przestaje być tym, czym była poprzednio?
Jak prościej i jednocześnie w adekwatny sposób opisać powstanie męskiej komórki rozrodczej w łonie Marii „z niczego” tj. z niesubstancjalnej materii jaką jest słowo Boże?
Komórki – która jest przecież podstawowym budulcem ciała, i sama przez się jego częścią?
A jak inaczej niż w tak opisany sposób powstaje zygota każdego osobnika poczętego w łonie kobiety?
Czyż nie z dwojga ciał [komórek] dwóch różnych osobników?
Cóż więc nienaturalnego jest w tym, że z dwojga jedno się rodzi i że naturę dwojga w jednym ucieleśnia?
Kiedy bowiem Pismo Święte chce wyrazić słabowitość i śmiertelność ludzkiej natury, nazywa ludzi ciałem, które jest jak trawa, a chwała jego jak kwiat polny (Izajasz 40, 6; 1 List Piotra 1, 24). Tak mówi również Jeremiasz: Przeklęty człowiek, który ma ciało (to jest rzecz słabą i kruchą) jako oparcie swoje. I dlatego tu Ewangelista oznajmia, że Mowa stała się ciałem, gdyż w poprzednim wersie wspomniał o najwyższym dobru i nieporównywalnej szczęśliwości, którą Mowa pobłogosławi tych, którzy je przyjęli, skoro zaiste dostąpili mocy, by stać się Synami Bożymi.
Rażący brak zrozumienia natury człowieka, każdego gatunku, który od początku jest amalgamatem materii nieożywionej z elementem ożywiającym, światłością oświecającą każdego człowieka przychodzącego na świat, pochodzącą z Boga „która już w sposób oczywisty jest w naturze rzeczy”.
No i proszę jeszcze zwrócić uwagę na pojęciowy bełkot zawarty w ostatnim zdaniu.
Mamy tu takie kwiatki jak: Mowa stała się ciałem, Mowa - ludzka forma tejże, błogosławi tych, którzy je (chyba ją a właściwie Jego?) przyjęli, no i w ogóle sugestia, że to Mowa, a nie Jezus błogosławi tych którzy przyjęli logos uwierzywszy w imię [imię Mowy???] jest zwyczajnym absurdem do kwadratu.
Niech zatem ktoś się tym nie dziwi, i co do tego nie wątpi, w jaki sposób stać się może, że człowiek śmiertelny i kruchy do takiego dostojeństwa jest podniesiony.
To nikogo nie dziwi, ale co to ma wspólnego z dziwolągami myślowymi, które nam tu autor podaje za rzekomą prawdę?
Ewangelista dodaje, że nawet sama Mowa, to jest Pan Jezus, był śmiertelnym człowiekiem,
GDZIE?
W jaki sposób autor konkluduje taką treść na podstawie tych słów Jana, których znaczenie tutaj stara się wytłumaczyć?
Proszę mnie źle nie rozumieć, nie przeczę że Pan Jezus był śmiertelnym człowiekiem, zapytuję jednak gdzie apostoł mówi, że Mowa, tak jak Pan Jezus, była śmiertelnym człowiekiem???
a przecież do tak wielkiej wzniosłości został podniesiony: o tym najlepiej mogą zaświadczyć sami apostołowie, gdyż pośród nich Jezus mieszkał, i co więcej, oni tak ułomność i śmiertelność jego, jak i chwałę, jako chwałę jednorodzonego Syna Bożego, swym oczami oglądali.
Prawda to, ale te rzeczy w żaden sposób nie dowodzą tego, czego się autor podjął dowieść, a mianowicie, znaczenia słów: a słowo ciałem się stało.
Stąd Ewangelista również dorzuca: i zamieszkała między nami, by dowieść, że jako prawdę opowiada te rzeczy, które wraz z innymi apostołami mógł jako coś pewnego poznać – z tej przyczyny, że Mowa między nimi zamieszkała, i przez znaczny okres czasu codziennie blisko z nimi żyła.
Ewangelista niczego nie dorzuca, lecz relacjonuje, przedstawia faktyczny stan tych rzeczy o których się wypowiada, nie upiększa, nie dodaje zbędnych informacji, lecz przedstawia ich rzeczywisty obraz składając tym samym świadectwo prawdy o Bogu i spełnieniu się Jego obietnicy.
Z tej to racji jego słowa zasługują raczej na głęboka analizę w kontekście faktycznych zdarzeń i kategoryczne odejście od świata marzeń, w który tak daleko zabrnął autor.
I mieszkała między nami, i oglądaliśmy jej chwałę, chwałę jako jednorodzonego od Ojca, pełna łaski i prawdy. Greckie słowo ἐσκήνωσεν, którym Ewangelista tu się posługuje, we właściwym sensie oznacza: wieść życie w namiotach lub pod prowizorycznym zadaszeniem; wskazuje zatem, że Chrystus na ziemi nie miał stałej i trwałej siedziby, lecz spełnił ową powinność nauczania krążąc tu i tam, i po skończeniu swej ziemskiej wędrówki udał się do swego Ojca do wiecznych namiotów.
Przykro mi, że tak często zmuszany jestem do tego, aby w brutalny sposób ściągać autora tych fantazji na ziemię – bzdura!
Pismo mówi wyraźnie logos, a nie Chrystus, które się stało ciałem zamieszkało między nami.
I oglądaliśmy jej chwałę. Słowo oglądać nie oznacza tutaj zwykłego i pospolitego wejrzenia i widzenia, ale długie, ciągłe i stałe przypatrywanie się, jakim się posługują ludzie przyglądając się widowiskom, gdzie ludzie bez skrępowania siedzą, i dokładnie i z natężeniem wszystkiemu się przypatrują. Jako chwałę jednorodzonego od Ojca. Dołącza te słowa, by zaznaczyć wielkość tej chwały.
Zawracam uwagę na totalny brak spójności logicznej w wypowiedziach autora, co jest oczywistym dowodem absurdu wynikającego z jego bezzasadnej teorii, którą rozciąga na coraz to nowe obszary .
Raz bowiem przekonuje on, że akt stania się ciałem [kuriozalnie przekonuje w tym samym czasie, że chodzi faktycznie nie o stanie się lecz bycie – forma ciągła] jest dowodem przyjęcia natury cielesnej, śmiertelności itd, czyli degradacji natury boskiego wszak logos, by wkrótce potem argumentować „wielkość .... chwały” [naturalnie chwały przewyższającej wielkość chwały człowieka cielesnego] tego co się narodziło w akcie stania się ciałem.
I jak w tej sytuacji poważnie traktować te wypowiedzi.
Lepiej zrobiłaby autor gdyby się wrócił do fundamentalnej wiedzy o naturze rzeczy i diametralnej zmianie zachodzącej w wyniku jej przemiany w drugą [słowo ciałem się stało], o której sam uprzednio opowiadał, i zauważył także, że wyjątkiem tej zasady (a może tylko jej wariantem) jest przypadek, w którym nowo-powstająca substancja jest substancją żywą.
Jest bowiem oczywiste, że każdy taki przypadków skutkuje przekazem natury substancji pierwotnej do substancji z niej powstałej zgodnie z prawem dziedzicznym.
I tu mamy doskonały przykład takiego właśnie stanu rzeczy, w którym słowo boże staje się ciałem [substancją żywą] dziedziczącą bożą naturę, a następnie to nowo powstałe w ten sposób ciało, poczyna człowieka, który z natury rzeczy przejawia chwałę słowa bożego: A to Słowo ciałem się stało, i mieszkało między nami, i widzieliśmy chwałę jego, chwałę jako jednorodzonego od Ojca, pełne łaski i prawdy.
Zauważmy, że o ile początek tego zdania i poprzedzający go opis odnoszą się do słowa w jego pierwotnej, niesubstancjalnej formie, o tyle od chwili jego stania się ciałem, narracja dotyczy fizycznego człowieka i Jego osobiste, ludzkie cechy, które charakteryzuje dziedzicznie nabyta [jednorodzonego od Ojca] chwała Ojca.
Wskazuje bowiem, że chwała ta, która widzieli, nie była zwykła, taka jaką również w innych prorokach można było ujrzeć;
Wyżej jednak ten sam autor napisał:
„Ewangelista nie chce tu po prostu powiedzieć, że Mowa się narodziła i na świat została wydana, lecz raczej powiedzieć, co się narodziło, i jakim pod względem natury i stanu było, gdy się narodziło, i w świecie przebywało, niewątpliwie dlatego, że stało się ciałem, to jest człowiekiem kruchym i śmiertelnym, który był poddany śmierci i wszelkiego rodzaju niedolom, na równi z innymi ludźmi.”
Cóż zatem niezwykłego widzi autor w kruchości człowieka, jego śmiertelności?
Jak chwała człowieka może nie być zwykłą chwałą człowieka?
A może autor, nie świadom nawet tego faktu sugeruje, że Jezus nie był tego samego gatunku człowiekiem co np Ewangelista Jan, lub Jan Chrzciciel, a zatem, że był człowiekiem o innej naturze, co stanowiłoby naturalną przyczyną niezwykłej tj różnej od innych ludzi chwały Jezusa?
lecz taka, która która jest właściwa dla jednorodzonego Syna Bożego, to jest temu kiedyś obiecanemu Mesjaszowi i Pomazańcowi Bożemu przysługuje.
Nie rozumiem istoty argumentu zawartego w tym oświadczeniu.
Jak obietnica o wzbudzeniu/przyjściu Mesjasza, Pomazańca Bożego tłumaczy znaczenie miana jednorodzony w odniesieniu do Syna Bożego, w aspekcie zdarzenia o którym mowa w wersecie 14???
Rozumiem, że po części tłumaczy wielkość chwały zarezerwowanej dla tej jednej osoby, ale jak tłumaczy miano jednorodzony?
Autor, wbrew jasnemu przesłaniu Pisma zdaje się sugerować, że wspomniane wyżej przymioty są skutkiem chwały jaką Pan Jezus był obdarowany przedmiotowo, chwały „przyjętej” od Boga tak, jak czyni to osoba przyjmująca dar, gdy tymczasem Pismo świadczy, że jednorodzoność jest przyczyną tej chwały. To ona czyni Go [tym] Mesjaszem, Pomazańcem Bożym i przydaje mu taki rodzaj chwały, jakiej nie posiadał żaden prorok boży przed Jezusem .
I tego rodzaju chwała jak najbardziej w Jezusie Chrystusie się ukazała. Tego rodzaju chwała była w boskich cudach, których nikt dotąd w świecie nie czynił, ani o nich nie słyszał (Jan, rozdz. 15,24). O tej chwale pisze Ewangelista niżej rozdz. 2,11. Taki początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej, i objawił chwałę swoją.
Doprawdy, zastanawiam się czy autor świadomie dopuszcza się tak oczywistej manipulacji tekstem, czy też jest na tyle zaślepiony wiarą we własne wymysły, że nie zauważa już nawet rzeczy oczywistych.
Przecież Jan 15,24 w odróżnieniu od Jan 2,12 nie mówi o cudach, lecz ogólnie o uczynkach.
Wprawdzie w zakresie uczynków wchodzą również uczynki cudowne, ale przecież także takie, których nie można sklasyfikować w kategorii cudów.
Taką chwałą była owa wspaniała jego przemiana, kiedy Mojżesz z grobu, a Eliasz z nieba do niego przybyli, a głos, który z nieba się rozszedł, zaświadczył, że on jest umiłowanym Synem Boga, do słuchania którego wszyscy są zobowiązani.
Litości proszę – przemiana nie była Jego chwałą, można jedynie stwierdzić [generalnie], że przemiana dowodziła Jego chwały, ale przecież Jan mówi o chwale w aspekcie treści wersetu 14, a wiec w aspekcie, który nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek przemianą Jezusa, lecz słowa [logos] w ciało!
Zastanawiające jest również, jak skrupulatnie autor nazywa po imieniu osoby „przybywające” do Jezusa i jednocześnie jak skrzętnie wymiguje się przed nazwaniem po imieniu osoby mówiącej: „Ten jest on Syn mój miły, w którym mi się upodobało.”
Frapującym nas zagadnieniem w tej sprawie jest zrozumienie powodu, dla którego autor wzbrania się przed bezpośrednim wyrażeniem oczywistej relacji zachodzącej pomiędzy tym Kto mówi, i tym do Kogo mówi.
Gdyby wyraził się w tej kwestii explicit, okazałoby się, że mamy w ręku namacalny dowód tego, że Bóg traktuje człowieka Jezusa jak SWEGO SYNA. Nie może być bowiem najmniejszej wątpliwości co do tego, że Bóg nie używa tu nazwy SYN w znaczeniu tytularnym, lecz w znaczeniu bezpośrednim tj. ontologicznym i że to nie kto inny jak YHWH osobiście mówi te słowa!
O tej chwale te godne zapamiętania słowa można u Piotra Apostoła przeczytać: Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale /nauczaliśmy/ jako naoczni świadkowie Jego wielkości. Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej. (2 List Piotra, 1, 16; 17; 18 BT). Przede wszystkim zaś tego rodzaju chwałą, która nikomu wcześniej się nie udzieliła, jest chwalebne zmartwychwstanie Chrystusa, i jego przejście do nieba dla życia wiecznego i niebiańskiego królowania.
Autor zdaje się nie rozróżniać pomiędzy skutkami wynikającymi ze szczególnych okoliczności poczęcia się Jezusa, Jego namaszczenia do głoszenia Ewangelii i Jego zmartwychwstania w kontekście Jego chwały i błędnie dowodzi jej różnorakiego znaczenia w kontekście jej źródeł.
Oczywistym jest bowiem dla każdego (no, tu może trochę przesadzam), że o chwale jednorodzonego jest mowa w kontekście zdarzenie opisanego w wersecie 14 ewangelii Jana, zaś o tej wziętej po chrzcie, w kontekście namaszczenia do głoszenia Ewangelii.
Z naturalnych przyczyn ta pierwsza jest natury ontologicznej, tyczy się natury ludzkiej, ta druga zaś jest czysto tytularna, ustanawiająca Jezusa Chrystusem.
Doprawdy nie mogę zrozumieć dlaczego autor tego opracowanie nie rozumie takich podstawowych zależnbości.
Od Ojca. Tymi słowami wskazuje Ewangelista chwały Chrystusa sprawcę, od którego on ją przyjął, to jest od tego, którego Synem był, od Boga samego, który jest Ojcem; tak jak i Piotr w dopiero co cytowanych słowach powiada: Przyjął on bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę. O jego samego boskiej mocy i cnocie, przez którą cuda objawiał, rzecz ten sam Piotr: Jezusa tego z Nazaretu namaścił Bóg Duchem Świętym i mocą. Przebył on życie dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich przez diabła uciśniętych – gdyż Bóg był z nim (Dzieje, 10, 38). Również sam Chrystus nazywa swe dzieła dziełami Ojca, takimi które mu Ojciec dał, i mówi wprost, że Syn nic nie może czynić z siebie samego, i że Ojciec, który w nim mieszka, dzieła te czyni (Jan 5,19; 30; 36, rozdz 10.37, rozdz. 14.10). A i przecież któż Chrystusa z martwych wzbudził, i do nieba zabrał, jak nie Bóg Ojciec jego? O tym pełno jest w Piśmie Świętym, patrz Dzieje 2, 24; 2, 32: 3, 15; 4, 10; 10, 40; 13, 30; 13, 34; 17, 31: List do Rzymian 4, 24; 8, 11, i gdzie indziej.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, moim zdaniem, że autor świadomie usiłuje swoją wypowiedzią stworzyć wrażenie pozostawania w pozycji całkowitej zgody z treścią Pisma, gdy tymczasem zdecydowanie jej przeczy.
Posługuje się w tym celu przebiegłą techniką ostrożnego doboru słów w wypowiedziach tyczących się omawianego tu zagadnienia.
Proszę zwrócić uwagę, że autor nie mówi Bóg jest ojcem Jezusa, lecz kamufluje swój oczywisty brak wiary w taki stan rzeczy oświadczeniem, które na pozór tylko mówi to samo, stwierdzając że Bóg jest Ojcem Chrystusa.
Różnica takich orzeczeń jest zasadnicza, bowiem Ojciec Chrystusa, to Ojciec w znaczeniu figuratywnym, tytularnym i zdecydowanie nie w znaczeniu dosłownym, ontologicznym. Ściśle rzecz biorąc określenie Ojciec Chrystusa zawiera wewnętrzną sprzeczność i jako takie jest nielogiczne. Chrystus bowiem to tytuł człowieka, a nie sam człowiek, natomiast relacja ojciec-syn to relacja natury ontologicznej.
Ojciec może spłodzić syna, ale nie może spłodzić Chrystusa [tytułu], choć przecież prawdą jest, że Jego syn może być Chrystusem. Autor zdaje się trwać w takim samym przekonaniu jakie mieli współcześni Jezusowi Żydzi, którzy burzyli się gdy Jezus nazywał Boga ojcem, faktycznym ojcem, i oskarżali Go o bluźnierstwo.
Autor rysuje tu obraz syna-sługi doskonałego, człowieka wybranego z potomków Adama [pierwszego], obdarzonego szczególną chwałą i mocą, którego posłuszeństwo graniczy z ubezwłasnowolnieniem, czyniąc z Jezusa żywy, lecz bez-wolny robot, zdalnie sterowany wolą swego Boga.
Stanowisko takie obnaża infantylne zrozumienie mechanizmów dziedziczenia i obdarowania chwałą i istotę posiadania tych atrybutów.
Jest bowiem więcej niż oczywiste, że zarówno chwała jak i moc stanowią, z racji natury tych rzeczy, indywidualne przymioty osób obdarowanych, a nie dary należące do obdarowanej osoby w sensie przedmiotowym, w sensie atrybutów oddzielnych od ich osoby.
Nie da się niestety czynić cudów czyjąś mocą w takim sensie jak to usiłuje sugerować autor przytaczając jakoby świadectwa Pisma na taki stan rzeczy.
To Mojżesz podzielił wody morza tak, aby Izraelczycy mogli przejść po jego dnie suchą nogą.
To on zamienił kija w węża i to Jezus zamienił wodę w wino, a nie Bóg w Nim.
Nikt nie zaprzecza, że moc do czynienia tych cudów jest mocą z natury rzeczy przynależną Bogu [duchowi], ale należy być jednocześnie świadomym faktu, że duch Jezusa, to ten sam duch z którego się ten człowiek począł tj. duch święty!
Na nic się zda wykręcanie treści Pisma mówiąc: „Syn nic nie może czynić z siebie samego, i że Ojciec, który w nim mieszka, dzieła te czyni”, bowiem nigdzie o tym w takiej formie Pismo nie mówi. Tekst na który powołuje się autor brzmi: Joh 5:19 „Odpowiedział tedy Jezus i rzekł im: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, nie może Syn sam od siebie nic czynić, jedno co widzi, że Ojciec czyni; albowiem cokolwiek on czyni, to także i Syn czyni.”
Ta wypowiedź Jezusa stwierdza żelazną zasadę jedności natury osobników tego samego rodzaju i co za tym idzie jednakowość w zamysłach i w działaniu.
Ojciec i syn są bytami tego samego rodzaju!
Nie może zatem być, aby syn był innej niż jego ojciec natury i Jezus, potwierdzając tę zasadę dowodzi, że to On (syn) sam czyni [„to także i Syn czyni”], a nie jak to insynuuje autor: „że Ojciec, który w nim mieszka, dzieła te czyni”.
Pełna łaski i prawdy. W takim zakresie słowa te mają związek ze słowami wyżej: i zamieszkała wśród nas, że sens jest: i zamieszkała między nami pełne łaski i prawdy. Chce zaś Ewangelista powiedzieć, że Mowa pełna była prawdziwej łaski.To hebrajski sposób wypowiadania się. Zaś łaska ta była życiem wiecznym, całkowitym odpuszczeniem grzechów, uwolnieniem od ciężaru Prawa, usprawiedliwieniem poprzez żywą i miłością ożywioną wiarę, wylaniem na wiernych szczodrości Ducha Świętego, wezwaniem wszystkich narodów i połączeniem w jeden Kościół. Wszystko to Mowa przyniosła i dokonała, gdy między ludźmi zamieszkiwała.
Napisane jest: „pełne łaski i prawdy jako jednorodzoneg od Ojca”
Autor, zamiast zdefiniować znaczenie tych słów w aspekcie najbliższego kontekstu, snuje baśnie w oparciu o swoje prywatne wierzenia, które z przesłaniem Pisma nic wspólnego nie mają.